- Misia! - w moją stronę wymachiwał rękoma wujaszek z uśmiechem - Tutej! Mnie widzi?
Brakowało tylko tego, żeby zaczął skakać. O chciałaś to masz, skacze!
- Podejść szybciej, ciasiu mało! - przywoływał mnie.
Spojrzałam na Jarząbka, ale ten tylko pokręcił głową z uśmiechem i wyjął moje walizki.
- To Twój wujek, musisz się z tym liczyć. - zaśmiał się, gdy schowałam twarz w dłonie. - Poza tym widać, że rodzina. - dodał, kiedy Antiga zaprzestał wrzasków i schylony w dół coś oglądał z zaciekawieniem.
- Nawet nie chcę wiedzieć co on tam ogląda.
Chwyciłam walizkę i torbę, ale Oskar zaraz mi je wyrwał, mówiąc, że pomoże.
- Jak to co, ślimaka. - zaśmiał się w głos, a ja razem z nim. Ciekawie się zaczyna.
- Wujaszku?
- O przyjść w końcu. - zawołał i przytulił mnie bardzo, bardzo mocno. - Dobzie, starczyć miłości nia razie.
Poszedł sobie, fajnie.
Serio? Próbowałam go zawołać, ale jakby klapki miał na uszach. Cóż nie będę go goniła, nogi mnie bolą, przecież przeszłam daleki kawał dzisiaj. Muszę odpocząć.
- To co pokażesz mi gdzie...
Oskara już też nie było.
- A no tak, dobra poradzę sobie sama. - mruknęłam.
Chwyciłam swoje toboły i pewnym krokiem weszłam do ośrodka. Nawet ładnie, jak na taką dziurę. Za ladą, na której było napisane recepcja stała jakaś blond cizia. Zabrało mi się na odruchy wymiotne, ale cóż nie każdy grzeszy urodą.
- Przepraszam. Jestem sioo...
Kurwa nie dość, że brzydkie i plastikowe to mi przerywa! Nie wychowane to teraz wszystko!
- Nie obchodzi mnie kim Pani jest. - rzuciła nawet na mnie patrząc i dalej szlifowała swoje pazury.
A no dobra. Rozumiem. Nie kurwa nie rozumiem! Spokojnie Misia złością nic nie ugrasz.
- Ale ja chciała...
Kurwa znowu? Ona serio u krów się chowała! Nie obrażając krówek oczywiście!
- Nie obchodzi mnie co Pani by chciała.
Jej piskliwy głosik drażnił moje uszy, to jest jakaś katorga normalnie. Dobra, spokojnie do trzech razy sztuka.
- Bo ja mam...
Teraz to Ty mi nie przerwiesz
- O nie, nie! Ja teraz mówię i nie obchodzi mnie to co Panią nie obchodzi. Jestem siostrzenicą Stephana Antigi, mam tu rezerwacje i proszę o klucz zanim doszczętnie się wkurzę.
Moja pięść z wielką siłą uderzyła w blat, no wiecie żeby było wiarygodniej. Blondyna podniosła na mnie swój wzrok i zmierzyła od góry do dołu i z powrotem.
- Może miarę Pani przynieść? - warknęłam.
Nie uwierzycie co dalej robiła! Te swoje pazury piłowała! O nie ze mną się nie zadziera!
- Do jasnej chlorowanej jakiejś tam choroby! Jak na gumę do żucia przysięgam zaraz wybuchnę! Dasz mi ten klucz, czy dalej będziesz te paskudne szpony piłować!
Krzyczałam, wymachując przy tym rękoma. Mówiłam, że jak jestem głodna to zła. Nikt mnie nie słucha. Cizia spojrzała na mnie wzrokiem, który miał mnie zabić i kiedy miała już coś mówić rozdzwonił się jej telefon. Pewnie domyślacie się co zrobiła? Tak, odebrała go i wyszła tak po prostu!
- Do dupy z tą Chrapałą! - wrzasnęłam i z hukiem odłożyłam swoje toboły. - Tfu Spałą.
- Cio za ksiki?
Ni stąd ni zowąd pojawił się mój wujaszek. Pokus hokus, czy jak tam i się pojawił. On tak umie, poważnie.
- A tak sobie krzyczę, bo mam ochotę.
- To już nie ksicieć, bo hałasa robić. - pomachał palcem - Czemu nie w pokoju i nie ros... ros... Ehh.. nie wywalać z walizki do szafy rzieci?
- Bo nie mieć klucia? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, jednocześnie przedrzeźniając wujaszka.
- O. - zdziwił się i wszedł za ladę.
Poszperał coś poszperał i dał mi klucz. Nawet nie dziękując chwyciłam za metalową rzecz i poszłam w jakąś tam stronę. Jak pewnie się domyślacie, był to duży błąd. Otóż nie! Był to ogromny błąd! Męczyłam się już z tymi walizkami kolejne piętro, chyba było to już drugie i nadal nie znalazłam tego cholernego pokoju.
*
- A w dupie z taką robotą.
Puściłam z hukiem moje toboły i klpałam sobie na ziemi. Zmęczyłam się, to sobie usiadłam.Wyprostowałam nogi tym samym tarasując połowę korytarza, ale to nie mój problem, zresztą jakoś nikt tutaj nie chodzi. Przecież jakby kto chodził, to by mi pomógł, a tu ani żywej duszy! Dziura zabita dechami! Po kilku minutach zaczęło mi się nudzić, a mój brzuszek domagał się żarełka, ale co z tego jak kompletnie nie chciało mi się ruszyć z miejsca? Nogi mnie bolały, przecież przez ten zagrzybiały autobus musiałam iść pieszo( nie było to daleko, ale to nie zmienia faktu, że musiałam iść!). Na to wszystko jakiś palant nadepnął mi na piszczel. No nie wychowana ta Spała!
- Przepraszam! - krzyknęłam do jakiegoś ogromnego mamuta.
Ten tylko rozejrzał się na boki i wzruszył ramionami, dalej gniotąc mi nogę. Dam sobie rękę uciąć, że jest już sina i trzeba będzie amputować, a wtedy bez ręki i nogi zostanę!
- Na dole! - pociągnęłam go za nogawkę spodni i dopiero się spojrzał - Czy ja, kurczaki zielone, wyglądam jak dywan?!
- Nie?
- To z łaski swojej złaź z mojej nogi! - ryknęłam na cały ten pieprzony las.
- O sorry nawet nie czułem, że na czymś stałem. - bąknął i przesunął się na drugi brzeg korytarza - Chyba nic się nie stało, co? - zapytał.
Łypnęłam na niego złym wzrokiem i podwinęłam nogawkę do góry. Tak jak myślałam, była cała sina, aż mi się płakać zachciało.
- Eee tam, zaraz zejdzie zobaczysz. Nie jestem taki ciężki. - stwierdził, gdy spojrzał na moją poszkodowaną nogę.
- No przecież. Ważysz tyle co piórko! - mruknęłam pod nosem.
Kompletnie nie czułam mojej kończyny, skakałam, wymachiwałam nią na różne strony, aż w końcu powróciło mi krążenie.
- Masz szczęście, że mi jej nie zabiłeś. - syknęłam w jego stronę.
Chwyciłam swoje toboły i miałam ponownie gdzieś wyruszyć, ale zatrzymałam się w półkroku.
- Coś nie tak? - zapytał głupkowato.
- Wiesz gdzie jest pokój numer... - spojrzałam na zawleczkę od klucza - Pięćdziesiąt sześć?
Zaczął się rechotać. Uwierzycie? Śmiał się jak głupi, a potem wskazał pokój pod którym niedawno siedziałam. Wściekła podeszłam do tych drzwi, wsadziłam klucz i przekręciłam. Weszłam do środka i zatrzasnęłam z hukiem drzwi. Byłam zła sama na siebie! Pokój był mały. Bardzo mały. Jednym słowem, była to klitka. Dwa łóżka, mała szafka, telewizor i dwie szafeczki nocne. Swoją drogą to jednej tej nocnej szafeczce odpadały drzwiczki, w sumie czego ja się tu spodziewałam. Rzuciłam na jedno z łózek swoje walizy, po czym chciałam wziąć się za ich rozpakowanie, ale stwierdziłam, że to bez sensu. Do tej "szafy" zamieściłoby się może pół mojej torby? Jak nie mniej!
Kompletnie nie wiedziałam co mam robić, a na dodatek burczało mi w brzuchu, moja noga pulsowała przez jakiegoś kretyna i jeszcze brakuję żeby głowa zaczęła mnie boleć. Wtedy byłby już komplet! Ten przyjazd tutaj już mi się nie podoba. A zapowiadało się tak fajnie. Dobra Misia trzeba wziąć się w garść i iść szukać wujaszka, graniczy to z cudem, ale lepsze to niż siedzenie i umieranie z głodu. Wstałam, więc i udałam się na początek do recepcji. (Nie chciałam widzieć ten blondyny, ale nie miałam innego pomysłu.) Dziwne, że w tym hotelu jest tak, pusto. No wiecie powinno się tu kręcić dużo sportowców, sama nazwa wskazuje.
Szłam tak sobie do windy, myśląc co mogłabym zjeść na kolację. Rozważałam nad tostami z miodem lub naleśnikami z nutellą. Gdy doszłam do windy i przycisnęłam guzik, stwierdziłam, że zjem to i to. Nie umiem wybierać, więc na bogato!
- Ciejść Misia. - przywitał mnie mój wujaszek, kiedy winda się otworzyła.
- Cześć wujaszku. - odpowiedziałam i wsiadłam do windy.
Po chwili jednak uderzyłam się w czoło. Misia Ty idiotko! To był Stephan! Zanim drzwi się zamknęły, wybiegłam z tej metalowej puszki doganiając Antige.
- Ej! - zawołałam za nim, stanął na chwilę i zaraz znowu ruszył - Powiesz mi co ja w ogóle mam tu robić? Do czego ja tu jestem potrzebna i najważniejsze gdzie tu jest żarcie? - zalałam go lawiną pytań, gdy tylko go dogoniłam.
- O Misia! Ja do Ciebie właśnie iść - zawołał radośnie.
Ahh ta jego polszczyzna! Ale zaraz! Czy on powiedział, że do mnie szedł? Minął mnie w windzie! (Pomińmy fakt, że ja też do niego szłam i go minęłam.) Schowałam dłonie w twarz, tfu twarz w dłonie.
Boże czemuś mnie tak ukarał, przysięgam, że już będę chodzić do kościoła i przeprowadzać staruszki przez jednie, tylko proszę zabierz mnie stąd.
Błagam!
- No to?
- Na stołówkę idzie ze mną, bo pogadać moziemy tam i zjeść psi okazi.
Stephan zaprowadził mnie do mojego ulubionego pomieszczenia i mówię Wam tą drogę na bank zapamiętam, bo jeśli chodzi o jedzenie to jestem pierwsza!
- Uważnie słucha teraz mnie. - odezwał, gdy usiedliśmy przy stoliku z jedzeniem.
I wiecie co? Nie mają tutaj naleśników, ani tostów! No kto to widział! Muszę się zadowolić jakąś zieleniną co ma być jako sałatka i szklanką herbaty, co na marginesie wygląda jak jakieś siurki. Mam nadzieję, że tak nie smakuję.
Słodki Boże!
- Słucha?
- Yhym...
- Tu jest, bo mama prosiła, a potrzebować ja do pomocy statystyka trzeciego. Zna się Misia na tym, bo studia kończy, więc robota Twoja polegać na... - tu się zawiesił - Oskara się zapyta. Na tym się nie znam.
- Jeszcze coś?
- Być musi na treningu każdym i koszulkę mieć takie jak my. Zaraz dostanie je. - zakończył i zaczął zajadać się swoimi tostami. Tostami?! Co, jak, skąd?! - Czemu trawe je? - zapytał, gdy spojrzał na mój talerz.
- To mi dali. - burknęłam i zaczęłam rzuć te zielsko. Stephane zaśmiał się cicho.
- Pogadam i jutro dostanie normalne jedzenie. - uśmiechnął się do mnie.
- Dzięki. - mruknęłam, po czym zaczęliśmy gadać o sprawach rodzinnych i innych duperelach co ciekawe nie są.
- Czemu tu tak cicho? Nikogo nie ma? - zapytałam po chwili.
- Jutro mają powoli się zjeżdżać, więc się nie przestraszy, gdy przyjadą. - powiedział i wstał od stołu - Treningi zaczną się za jakieś trzy dni, więc wolne ma. Przygotuje się. - dodał i wyszedł.
Tak po prostu znowu mnie zostawiając samą. Ej, ej! co on powiedział? Trzy dni? To po co ja tu... A tam.
~*~
Elo! Powoli się rozkręcam!
Wiem, że pisałam, że rozdziały będę dodawała gdy skończę z Andrzejem, (link) ale tak mnie tknęła wena, no i musiałam się z Wami tym podzielić, inaczej bym nie wytrzymała!
Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze.
Pozdrawiam.
Black.
Przypominam!!
Ten blog nie ma na celu nikogo obrazić, jest stworzony dla śmiechu, a każda sytuacja jest fikcją literacką!!!