wtorek, 19 lipca 2016

Łelkom tu Chrapała, a nie sorki Spała!

          Oskar okazał się być naprawdę fajnym gościem. Pomimo, że wcale długo ze sobą czasu nie spędziliśmy to i tak wywarł na mnie pozytywne wrażenie. W sumie jakie może wywrzeć skoro fascynował się i zazdrościł mi tego, że poznałam Gacusia? Pomińmy, że nie był to prawdziwy Gacuś, nie mogę mu teraz złamać serca. Przecież on myśli, że ten ślimak jest prawdziwy! Jeszcze bardziej Oskara polubiłam, gdy podarował mi swojego batonika! No złoty chłopak!

         - Misia! - w moją stronę wymachiwał rękoma wujaszek z uśmiechem - Tutej! Mnie widzi?

          Brakowało tylko tego, żeby zaczął skakać. O chciałaś to masz, skacze!

         - Podejść szybciej, ciasiu mało! - przywoływał mnie.

          Spojrzałam na Jarząbka, ale ten tylko pokręcił głową z uśmiechem i wyjął moje walizki.

         - To Twój wujek, musisz się z tym liczyć. - zaśmiał się, gdy schowałam twarz w dłonie. - Poza tym widać, że rodzina. - dodał, kiedy Antiga zaprzestał wrzasków i schylony w dół coś oglądał z zaciekawieniem.

         - Nawet nie chcę wiedzieć co on tam ogląda.

          Chwyciłam walizkę i torbę, ale Oskar zaraz mi je wyrwał, mówiąc, że pomoże.

         - Jak to co, ślimaka. - zaśmiał się w głos, a ja razem z nim. Ciekawie się zaczyna.
   
         - Wujaszku?

         - O przyjść w końcu. - zawołał i przytulił mnie bardzo, bardzo mocno. - Dobzie, starczyć miłości nia razie.

          Poszedł sobie, fajnie.

          Serio? Próbowałam go zawołać, ale jakby klapki miał na uszach. Cóż nie będę go goniła, nogi mnie bolą, przecież przeszłam daleki kawał dzisiaj. Muszę odpocząć.

         - To co pokażesz mi gdzie...

          Oskara już też nie było.

         - A no tak, dobra poradzę sobie sama. - mruknęłam.

          Chwyciłam swoje toboły i pewnym krokiem weszłam do ośrodka. Nawet ładnie, jak na taką dziurę. Za ladą, na której było napisane recepcja stała jakaś blond cizia. Zabrało mi się na odruchy wymiotne, ale cóż nie każdy grzeszy urodą.

         - Przepraszam. Jestem sioo...

          Kurwa nie dość, że brzydkie i plastikowe to mi przerywa! Nie wychowane to teraz wszystko!

         - Nie obchodzi mnie kim Pani jest. - rzuciła nawet na mnie patrząc i dalej szlifowała swoje pazury.

          A no dobra. Rozumiem. Nie kurwa nie rozumiem! Spokojnie Misia złością nic nie ugrasz.

         - Ale ja chciała...

          Kurwa znowu? Ona serio u krów się chowała! Nie obrażając krówek oczywiście!

         - Nie obchodzi mnie co Pani by chciała.

          Jej piskliwy głosik drażnił moje uszy, to jest jakaś katorga normalnie. Dobra, spokojnie do trzech razy sztuka.

         - Bo ja mam...

          Teraz to Ty mi nie przerwiesz

         - O nie, nie! Ja teraz mówię i nie obchodzi mnie to co Panią nie obchodzi. Jestem siostrzenicą Stephana Antigi, mam tu rezerwacje i proszę o klucz zanim doszczętnie się wkurzę.

          Moja pięść z wielką siłą uderzyła w blat, no wiecie żeby było wiarygodniej. Blondyna podniosła na mnie swój wzrok i zmierzyła od góry do dołu i z powrotem.

         - Może miarę Pani przynieść? - warknęłam.

          Nie uwierzycie co dalej robiła! Te swoje pazury piłowała! O nie ze mną się nie zadziera!

         - Do jasnej chlorowanej jakiejś tam choroby! Jak na gumę do żucia przysięgam zaraz wybuchnę! Dasz mi ten klucz, czy dalej będziesz te paskudne szpony piłować!

          Krzyczałam, wymachując przy tym rękoma. Mówiłam, że jak jestem głodna to zła. Nikt mnie nie słucha. Cizia spojrzała na mnie wzrokiem, który miał mnie zabić i kiedy miała już coś mówić rozdzwonił się jej telefon. Pewnie domyślacie się co zrobiła? Tak, odebrała go i wyszła tak po prostu!

         - Do dupy z tą Chrapałą! - wrzasnęłam i z hukiem odłożyłam swoje toboły. - Tfu Spałą.

         - Cio za ksiki?

          Ni stąd ni zowąd pojawił się mój wujaszek. Pokus hokus, czy jak tam i się pojawił. On tak umie, poważnie.

         - A tak sobie krzyczę, bo mam ochotę.

         - To już nie ksicieć, bo hałasa robić. - pomachał palcem - Czemu nie w pokoju i nie ros... ros... Ehh.. nie wywalać z walizki do szafy rzieci?

         - Bo nie mieć klucia? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, jednocześnie przedrzeźniając wujaszka.

         - O. - zdziwił się i wszedł za ladę.

          Poszperał coś poszperał i dał mi klucz. Nawet nie dziękując chwyciłam za metalową rzecz i poszłam w jakąś tam stronę. Jak pewnie się domyślacie, był to duży błąd. Otóż nie! Był to ogromny błąd! Męczyłam się już z tymi walizkami kolejne piętro, chyba było to już drugie i nadal nie znalazłam tego cholernego pokoju.
  
 *

          - A w dupie z taką robotą.

          Puściłam z hukiem moje toboły i klpałam sobie na ziemi. Zmęczyłam się, to sobie usiadłam.Wyprostowałam nogi tym samym tarasując połowę korytarza, ale to nie mój problem, zresztą jakoś nikt tutaj nie chodzi. Przecież jakby kto chodził, to by mi pomógł, a tu ani żywej duszy! Dziura zabita dechami! Po kilku minutach zaczęło mi się nudzić, a mój brzuszek domagał się żarełka, ale co z tego jak kompletnie nie chciało mi się ruszyć z miejsca? Nogi mnie bolały, przecież przez ten zagrzybiały autobus musiałam iść pieszo( nie było to daleko, ale to nie zmienia faktu, że musiałam iść!). Na to wszystko jakiś palant nadepnął mi na piszczel. No nie wychowana ta Spała!

         - Przepraszam! - krzyknęłam do jakiegoś ogromnego mamuta.

          Ten tylko rozejrzał się na boki i wzruszył ramionami, dalej gniotąc mi nogę. Dam sobie rękę uciąć, że jest już sina i trzeba będzie amputować, a wtedy bez ręki i nogi zostanę!

         - Na dole! - pociągnęłam go za nogawkę spodni i dopiero się spojrzał - Czy ja, kurczaki zielone, wyglądam jak dywan?!

         - Nie?

         - To z łaski swojej złaź z mojej nogi! - ryknęłam na cały ten pieprzony las.

         - O sorry nawet nie czułem, że na czymś stałem. - bąknął i przesunął się na drugi brzeg korytarza - Chyba nic się nie stało, co? - zapytał.

           Łypnęłam na niego złym wzrokiem i podwinęłam nogawkę do góry. Tak jak myślałam, była cała sina, aż mi się płakać zachciało.

         - Eee tam, zaraz zejdzie zobaczysz. Nie jestem taki ciężki. - stwierdził, gdy spojrzał na moją poszkodowaną nogę.

         - No przecież. Ważysz tyle co piórko! - mruknęłam pod nosem.

          Kompletnie nie czułam mojej kończyny, skakałam, wymachiwałam nią na różne strony, aż w końcu powróciło mi krążenie.

         - Masz szczęście, że mi jej nie zabiłeś. - syknęłam w jego stronę.

          Chwyciłam swoje toboły i miałam ponownie gdzieś wyruszyć, ale zatrzymałam się w półkroku.

         - Coś nie tak? - zapytał głupkowato.

         - Wiesz gdzie jest pokój numer... - spojrzałam na zawleczkę od klucza - Pięćdziesiąt sześć?

          Zaczął się rechotać. Uwierzycie? Śmiał się jak głupi, a potem wskazał pokój pod którym niedawno siedziałam. Wściekła podeszłam do tych drzwi, wsadziłam klucz i przekręciłam. Weszłam do środka i zatrzasnęłam z hukiem drzwi. Byłam zła sama na siebie! Pokój był mały. Bardzo mały. Jednym słowem, była to klitka. Dwa łóżka, mała szafka, telewizor i dwie szafeczki nocne. Swoją drogą to jednej tej nocnej szafeczce odpadały drzwiczki, w sumie czego ja się tu spodziewałam. Rzuciłam na jedno z łózek swoje walizy, po czym chciałam wziąć się za ich rozpakowanie, ale stwierdziłam, że to bez sensu. Do tej "szafy" zamieściłoby się może pół mojej torby? Jak nie mniej!
          Kompletnie nie wiedziałam co mam robić, a na dodatek burczało mi w brzuchu, moja noga pulsowała przez jakiegoś kretyna i jeszcze brakuję żeby głowa zaczęła mnie boleć. Wtedy byłby już komplet! Ten przyjazd tutaj już mi się nie podoba. A zapowiadało się tak fajnie. Dobra Misia trzeba wziąć się w garść i iść szukać wujaszka, graniczy to z cudem, ale lepsze to niż siedzenie i umieranie z głodu. Wstałam, więc i udałam się na początek do recepcji. (Nie chciałam widzieć ten blondyny, ale nie miałam innego pomysłu.) Dziwne, że w tym hotelu jest tak, pusto. No wiecie powinno się tu kręcić dużo sportowców, sama nazwa wskazuje.
           Szłam tak sobie do windy, myśląc co mogłabym zjeść na kolację. Rozważałam nad tostami z miodem lub naleśnikami z nutellą. Gdy doszłam do windy i przycisnęłam guzik, stwierdziłam, że zjem to i to. Nie umiem wybierać, więc na bogato!

          - Ciejść Misia. - przywitał mnie mój wujaszek, kiedy winda się otworzyła.

          - Cześć wujaszku. - odpowiedziałam i wsiadłam do windy.

          Po chwili jednak uderzyłam się w czoło. Misia Ty idiotko! To był Stephan! Zanim drzwi się zamknęły, wybiegłam z tej metalowej puszki doganiając Antige.

         - Ej! - zawołałam za nim, stanął na chwilę i zaraz znowu ruszył - Powiesz mi co ja w ogóle mam tu robić? Do czego ja tu jestem potrzebna i najważniejsze gdzie tu jest żarcie? - zalałam go lawiną pytań, gdy tylko go dogoniłam.

         - O Misia! Ja do Ciebie właśnie iść - zawołał radośnie.

          Ahh ta jego polszczyzna! Ale zaraz! Czy on powiedział, że do mnie szedł? Minął mnie w windzie! (Pomińmy fakt, że ja też do niego szłam i go minęłam.) Schowałam dłonie w twarz, tfu twarz w dłonie.
          Boże czemuś mnie tak ukarał, przysięgam, że już będę chodzić do kościoła i przeprowadzać staruszki przez jednie, tylko proszę zabierz mnie stąd.

          Błagam!

         - No to?

         - Na stołówkę idzie ze mną, bo pogadać moziemy tam i zjeść psi okazi.

          Stephan zaprowadził mnie do mojego ulubionego pomieszczenia i mówię Wam tą drogę na bank zapamiętam, bo jeśli chodzi o jedzenie to jestem pierwsza!

         - Uważnie słucha teraz mnie. - odezwał, gdy usiedliśmy przy stoliku z jedzeniem.

          I wiecie co? Nie mają tutaj naleśników, ani tostów! No kto to widział! Muszę się zadowolić jakąś zieleniną co ma być jako sałatka i szklanką herbaty, co na marginesie wygląda jak jakieś siurki. Mam nadzieję, że tak nie smakuję.

          Słodki Boże!

         - Słucha?

         - Yhym...

         - Tu jest, bo mama prosiła, a potrzebować ja do pomocy statystyka trzeciego. Zna się Misia na tym, bo studia kończy, więc robota Twoja polegać na... - tu się zawiesił - Oskara się zapyta. Na tym się nie znam.

         - Jeszcze coś?

         - Być musi na treningu każdym i koszulkę mieć takie jak my. Zaraz dostanie je. - zakończył i zaczął zajadać się swoimi tostami. Tostami?! Co, jak, skąd?! - Czemu trawe je? - zapytał, gdy spojrzał na mój talerz.

         - To mi dali. - burknęłam i zaczęłam rzuć te zielsko. Stephane zaśmiał się cicho.

         - Pogadam i jutro dostanie normalne jedzenie. - uśmiechnął się do mnie.

         - Dzięki. - mruknęłam, po czym zaczęliśmy gadać o sprawach rodzinnych i innych duperelach co ciekawe nie są.

         - Czemu tu tak cicho? Nikogo nie ma? - zapytałam po chwili.

         - Jutro mają powoli się zjeżdżać, więc się nie przestraszy, gdy przyjadą. - powiedział i wstał od stołu - Treningi zaczną się za jakieś trzy dni, więc wolne ma. Przygotuje się. - dodał i wyszedł.

          Tak po prostu znowu mnie zostawiając samą. Ej, ej! co on powiedział? Trzy dni? To po co ja tu... A tam. 

~*~

Elo! Powoli się rozkręcam!
Wiem, że pisałam, że rozdziały będę dodawała gdy skończę z Andrzejem, (link) ale tak mnie tknęła wena, no i musiałam się z Wami tym podzielić, inaczej bym nie wytrzymała! 
Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze. 
Pozdrawiam.
Black. 
Przypominam!! 
Ten blog nie ma na celu nikogo obrazić, jest stworzony dla śmiechu, a każda sytuacja jest fikcją literacką!!!

niedziela, 3 lipca 2016

Tak to się zaczęło.

    Zanim zaczniesz czytać, wejdź w zakładkę pt. "O blogu".


      Spała, po co to komu. Moja matka miała jakieś urojenia, czy inne takie urazy, żeby mnie tam wysłać. Przecież nic to nie da, że zamknie mnie na kilka miesięcy w jakiś śpiących lasach, po to bym się uspokoiła i przestała szaleć. O nie. Ja się tak łatwo nie dam, zobaczysz. Jedyne co mnie w tym wszystkim zdziwiło to to, że mój serdeczny wujek Stephane Antiga zgodził się, abym tam przyjechała. Nienormalny jakiś, czy co? Zna mnie nie od dziś i wie co potrafię. Wie jakimi umiem rzucać pomysłami, wie ile energii mam w tych swoich długich nogach, wie co kłębi mi się w głowie, więc jakim cudem on na to wszystko poszedł? Przecież ja mu się tam w żaden sposób nie przydam. Pożytek ze mnie będzie słaby, więc szkoda mojego cennego czasu, co bym go mogła na inne głupie rzeczy wykorzystać. Nieważne. Stało się.
      Dacie wiarę? Jadę jakimś rozklekotanym autobusem, co dam sobie dwie moje dłonie uciąć, że gdy tylko miniemy tabliczkę z moim pięknym miastem(wcale nie jest takie piękne, ale i tak za nim już tęsknie) odpadnie nam koło. Dobra, nie mogę o tym myśleć inaczej to się stanie, a nie uśmiecha mi się czekać na jakiś zastępczy co zapewne też będzie sypał rdzą. Wsłuchałam się w słowa jakiejś piosenki nawet nie miałam pojęcie co to jest, ale ważne, że mi się spodobała. Przymknęłam oczy i nawet nie mając w zamiarach poszłam spać.
      Ktoś mnie szturcha i to mocno, ała i to za mocno! Zaraz się wkurzę. Za późno.

     - Co się stało, że budzisz mnie jakiś nieznany osobniku. - odparłam, nie otwierając oczu.
    
      Nikt nie odpowiedział, ale w zamian tego usłyszałam lekkie chrząknięcia i ponowne szturchanie. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam jedno oko, a przed nosem ukazał mi się jakiś niski, gruby facet z wąsem. Burknął coś czego nie zrozumiałam, więc podniosłam się wyżej i przyłożyłam ucho praktycznie do jego ust. Co Ty tam fargolisz?

     - Autobus się zepsuł. - jego zachrypiały głos w końcu coś przekazał.

       Masz kurwa, krakałaś to i wykrakałaś. Teraz cierp ciało jak chciało.
   
     - Nowego nie będzie, musi Pani jakoś sobie poradzić. - to jakoś umiał normalnie powiedzieć, bez jakiejś chrypy!

      Już mi się ten kierowca nie podobał od początku, a mogłam jechać z mamą to nie! Czekaj, czekaj, co on powiedział?!

     - Że co, kurwa! - ryknęłam i chyba za głośno, bo wąsaty się skurczył, a połowa autobusu spojrzała w moją stronę.

      Misia spokojnie, szkoda nerwów.
   
     - Gdzie jesteśmy?
 
      No co ja teraz zrobię, jak ja mam słaby zmysł orientacji! Zgubię się w tych lasach albo mnie jakiś zwierzak pożre lub co gorsza dotrę do tego przeklętego ośrodka, a wtedy to już tylko kwiatek i do piachu!
   
     - Właśnie minęliśmy znak Spała. - oznajmił mi ktoś z tylnych siedzeń.

      W podzięce wysłałam swój szczery uśmiech, a wąsatą kulkę zmierzyłam wzrokiem. Wstałam z siedzenia i lekko go trącając wyszłam z autobusu. Wiecie co? Miałam rację! Koło nam odpadło! Może powinnam zostać wróżką? Jak tak wszystko przewiduje to chyba się nadam co? Omińmy to, że nie stało się to koło znaku mojej miejscowości oraz to, że nie podstawili nam nowego starego autobusu. Dobra odpuszczę sobie tą wróżkę, zapomnijcie o tym, to nie miało znaczenia. Z bagażnika tego szrota zabrałam torbę i walizkę, po czym rozejrzałam się dookoła. Jestem w czarnej dupie! Misia przewiduję Ci naprawdę zajebisty pobyt, zobaczysz.
    
 *

      Jestem zła? O nie, ja jestem wkurwiona! Mój wujaszek w ogóle nie odbiera telefonu, czyżby jest tak zajęty? Muszę używać nawigacji, aby trafić chociaż na ten przystanek autobusowy, tam ma ktoś na mnie czekać. Wszystko jest ok, idę sobie z tymi tobołami drogą jaką prowadzi mnie GPS i kiedy w końcu tam dotarłam(okazało się, że daleko nie musiałam iść, co mnie niezmiernie ucieszyło) zadzwonił wujaszek.

     - Być juź na psiśtanku? - usłyszałam jego głos i od razu chciało mi się śmiać. Zawsze uwielbiam jego składnie, uwierzcie mi niby znam już go długo i powinnam się przyzwyczaić, ale serio to takie śmieszne.

     - Jestem i nikogo nie widzę.

     - To poczeka chwilę, psijdzie zaraz ktoś. - rzekł i tak po prostu się rozłączył.
 
      No tak, zapowiada się naprawdę fajnie. No i co, czekam na tego kogoś.

     - To Ty jesteś Michalina? - usłyszałam nad sobą, gdy przyglądałam się ślimakowi. Fajny jest chyba nazwę go Gacuś, jak ten z tej gąbki żółtej. Eeee... Jak ta bajka ma? Dobra nie ważne, mam nowe zwierzątko. - Halo, mówi się!

     - Misia, żadna Michalina. - odparłam z przekąsem i wstałam z ławki, uważając na Gacusia.

     - Twoim wujkiem jest Stephane?

     - Oczywiście. - przytaknęłam mu ruchem głowy, cały czas patrząc w dół na ślimaczka.

      Przez głowę przeleciał(nie myślcie sobie zboczuszki) mi pewien pomysł, aby zabrać go do ośrodka, ale szybko z niego zrezygnowałam. No wiecie mój wujek to francuz, je ślimaki, żaby i takie tam. Nie chciałabym, aby Gacuś został zjedzony.

     - To świetnie! Ja jestem Oskar, ale możesz do mnie mówić Jarząbek. - podał mi dłoń, a ją z uśmiechem uścisnęłam. Facet mniej gadania tylko zabierania mnie do tej przeklętej dziury. Mam zamiar coś zjeść, bo jestem głodna! A jak Misia głodna to zła! - Wsiadaj do samochodu, a ja wezmę torby. - nakazał, po czym chwycił moje toboły i wpakował je do bagażnika. serio skąd ten samochód nagle się tu wziął? Nieważne, niech mnie zabierze tam gdzie jest jedzenie i lepiej żeby się nie popsuł.

     - Pa Gacuś, bądź grzeczny i słuchaj się mamusi! - pożegnałam się z moim nowym zwierzątkiem i wpakowałam się do auta.

     - Gacuś? Ten ślimak ze Spongeboba? - zafascynował się mój nowy kolega.

      To, tak nazywała się ta bajka!

     - Tak, teraz to on jest mój. - odpowiedziałam dumnie i rozłożyłam się na fotelu. Oskarowi oczy się zaświeciła, a ja parschnęłam cichym śmiechem.

      Może nie będzie tak źle jak sądzę?


Jestem z nowym pomysłem! Może wypali, może nie. 
Jestem pełna optymizmu i chyba jak na razie jestem zadowolona. 

Rozdziały będą się tu pojawiały dopiero gdy skończę bloga o Andrzeju - tu macie link.
 Nie potrwa to długo obiecuję. 
Oddaje w Wasze ręce bohaterów i "prolog" .
Do napisania, kiedyś tam!! :*
Black. 

Dla tych co nie przeczytali, bądź są aż tak leniwi to piszę, żeby weszli w zakładkę pt. O blogu!!!