wtorek, 27 grudnia 2016

"- Kurwa Igła zabiłeś ją!" - czyli jak zostać mordercą, poradnik dla początkujących.

 Na dole jest ankieta! Tam pod komentarzami!
Wypełnij proszę! :*

          Myślałam sobie siedząc na biurku u wujaszka i czekając na niego i wiecie co wymyśliłam? Otóż to, że poznałam już tak jakby połowę reprezentacji, z którą przyjdzie mi pracować i doszłam do wniosku, iż chyba nie będę się nudzić. Może nie będzie tak źle, choć utwierdzam się w przekonaniu, że na pewno nie będzie tu normalnie. Zwłaszcza jeśli ze mną w jednym budynku przebywa pan Michał Winiarski! Swoją drogą ciekawe co on tam wykombinował z tymi drzwiami. Zaśmiałam się pod nosem na tą całą sytuację, kiedy do pokoju wszedł ktoś, kto nie był moim wujkiem.

         - Bonjur. - skinął mi głową i zaczął się rozpakowywać, jak nigdy nic.

          Wzruszyłam ramionami i splotłam ze sobą kostki u nóg i bujałam nimi do przodu i do tyłu, rozglądając się po pokoju. Wywnioskowałam, że ma większy od mojego. To nie sprawiedliwe. Mam taki malutki i dziele go jeszcze z jakimś małym wielkoludem.

         - Oh mon dieu! - wykrzyczał nagle po francusku.

          Przestraszył mnie dziad jeden! Prawie spadłam z tego biurka! Człowieku mów mi kiedy będziesz krzyczał to się przygotuje jakoś, czy coś! Oderwałam szybko wzrok od obrazka, co na marginesie można było zrozumieć dwuznacznie. Spojrzałam na niego, stał i patrzył na mnie przestraszony. Pokiwałam mu z szerokim uśmiechem i chciałam już coś powiedzieć, kiedy wszedł mój wujaszek. No w końcu wujaszku! Ile ja już na ciebie tu czekam!

         - Misia?! Co robi tu? - zapytał zdziwiony.

         - A tak sobie siedzę i czekam na Ciebie wujaszku. - odparłam od niechcenia. Zeszłam z biurka, uśmiechnęłam się do Pana co stał przerażony i podeszłam do Stephana. - Czemu mi nie powiedziałeś, że Misiek tu będzie?

         - Spokojnie Blain być. - zwrócił się do swojego współlokatora - Myśleć, że wiedzieć Ty o Michale. Przecie siatkarz to. - podniósł ręce do góry w geście obronnym - A Misia nie cieszy się?

         - Skąd miałam wiedzieć, że to siatkarz? Jasne, że się cieszę! Tylko czy wujaszek z nami wytrzyma? - poklepałam Antigę po ramieniu i z wystraszonym wyrazem twarzy zostawiłam go wraz z niejakim Blainem.

          Niezauważalnie przemknęłam przez korytarz, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty wpadać na jeszcze któregoś wielkoluda. Weszłam do pokoju i nikogo nie było. W sumie i dobrze, ale to troszku dziwne by było, bo na korytarzu też nie było Winiara z drzwiami. Znaczy drzwi były, ale jego nie było. Tak jakoś mnie tknęło i spojrzałam na zegarek, po czym pisnęłam głośno. Pora obiadowa!

         - Żeby to szlak! - powiedziałam sama do siebie.

          Zabrałam telefon, który wcześniej zostawiłam i udałam się biegiem na stołówkę. Gdy już tam dotarłam to trochę ludzi było. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wolnego stolika, kiedy już owy znalazłam udałam się do okienka po jedzonko. Najpiękniej jak tylko umiałam uśmiechnęłam się do kucharek, aby wiecie dały mi coś porządnego. Teraz nie wiem czy mój zajebisty urok osobisty podziałał, czy wujaszek z nimi pogadał, bo dostałam taką porcję, że będę zdychać. Chwyciłam talerz, dziękując przy tym bardzo pięknie kucharkom i skierowałam się w stronę stolika, który już nie był pusty.

         - To jest mój stolik.

         - Naprawdę? Nie widzę, żeby był gdzieś podpisany. - zaczął oglądać dookoła stolik - Przykro mi.

         - Michał jestem głodna, nie mam siły na spieranie się z Tobą, więc z łaski swojej opuść to miejsce. - powiedziałam zmarnowana.

         - Przecież jest kilka krzeseł zmieścimy się. - zaśmiał się - W końcu musisz się do nas przyzwyczajać.

         - Jeśli wszyscy zachowują się jak Ty, to zwariuję. Pod Bogiem. - uśmiechnęłam się lekko i wzięłam kęs schabowego.

         - Kochana wystarczy, że jesteśmy tu we dwoje.- stwierdził z szerokim uśmiechem.

          Pokręciłam głowa na boki z nikłym uśmiechem, czy ja już mówiłam, że ten pobyt tutaj to będzie niezła jazda?

         - Znając życie i Ciebie nic nie zrobiłeś z tymi drzwiami.

          Zgrywałam jasnowidza, ale pomińmy fakt, że widziałam te drzwi leżące na korytarzu. Michał zatrzymał widelec z ziemniakami w połowie drogi do jamy ustnej i spojrzał na mnie.

         - Jasne, żeee.. No.. - jąkał się - No nie zrobiłem nic. No, ale co miałem? Jak z tymi drzwiami nic już się nie da zrobić? Zamiast wstawić porządnie to zrobią na odpierdol i zadowoleni, a potem wszystko na mnie idzie, bo przecież lepiej na biednego Michałka zgonić niż...

         - Dobra rozumiem, skończ te zażalenia. - westchnęłam zrezygnowana - Jak tylko zjem pójdę do Stefcia, on coś na to zaradzi. - powiedziałam na wydechu, biorąc do ust kolejny kęs posiłku. Michał spojrzał na mnie z szerokim, jak u konia uśmiechem.

         - Uwielbiam Cię Misia. - wysłał mi w powietrzu buziaka i powrócił do zajadania swojej końskiej ilości posiłku.

          Zauważyliście, że wszystko u niego mi się z koniem kojarzy? Ciekawe czemu?

         - Tak, tak wiem. - westchnęłam teatralnie - Powiedz mi lepiej, czemu ja nie wiedziałam, że jesteś siatkarzem? - wymierzyłam w niego widelcem co spowodowało, że kawałek schabowego uderzył w jego klatkę piersiową - Oj sorki, to nie było akurat specjalnie. 

          Winiarski pokiwał głowa na boki z uśmiechem i oddał mi tym samym kawałkiem, trafiając mi prosto w czoło.

         - Debil. - skomentowałam krótko jego zachowanie.

         - Nigdy nie pytałaś to nie mówiłem. - wzruszył ramionami - W sumie zdziwiło mnie to jak zareagowałaś, myślałem, że wiesz.

         - Misiek. Przecież każdy wie, że ty myśleć nie umiesz.

         - Już mam Cię dość, a co dalej. - odparł zrezygnowany i powrócił do dalszego jedzenia.

         - Tyle ze mną wytrzymałeś, to dasz radę.

          Puściłam mu oczko, ale wiedziałam, że i ja z nim nie wytrzymam. Z resztą jak z cała tą reprezentacją. Wystarczyło mi kilka osób, aby ich ocenić. Właśnie! A gdzie oni wszyscy są?

         - Nie wiem. - odezwał się Winiarski, jednocześnie wyrwał mnie z rozmyśleń.

         - Czego znowu nie wiesz?

         - No zapytałaś, gdzie reszta to Ci odpowiedziałem. - wymamrotał.

          Oj... powiedziałam to na głos? Miałam tylko pomyśleć.

         - Widziałem Cię raz na miesiąc, góra dwa i zawsze dziękowałem Bogu, że to dobrze się kończyło, a teraz mam Cię widywać codziennie? - zmarszczył brwi, patrząc na mnie dziwnie - Misia! Dziewczyno przynajmniej teraz nie będę się nudził!

         - Naprawdę Michał już nie mogę się doczekać, co ty wymyślisz. - westchnęłam i kończąc tą jakże idiotyczna, jak Michał W. rozmowę, wróciłam do jedzenia.

          Obiad z Michałem Winiarskim to chleb powszedni. Same suche żarty, opowiadania i tona łez spowodowanych przez śmiech. Przyznaję, że dobrze mieć kogoś tutaj z kim znam się już troszkę (pomińmy mojego kochanego Wujaszka)

         - To ty!

          Czy tu nie można w spokoju zjeść? Jednocześnie z Miśkiem odwróciliśmy się w odpowiednią stronę. Zaśmiałam się kpiąco na widok tego uszatego słonia.

         - Tak to ja. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem - Jak tam spotkanie z fankami? - oparłam się o krzesło i zaplotłam ręce na klatce piersiowej.

          Misiek patrzył na mnie błagalnie i gdybym go nie znała, a znam, to wiem, że lada chwila powie... Ekhem.. Uwaga: "Misia, co Ty już najlepszego odjebałaś?"

         - Misia... - usłyszałam zrezygnowany głos Michała - Co Ty już najlepszego odjebałaś?

*

          Jeden dzień spędzony w Spale wystarczył, abym już wylądowała na dywaniku u Stephana. W sumie co tu się dziwić. Gdybym już czegoś nie zrobiła, to nie nazywałabym się Michalina Murawska! Znaczy tym razem to nie moja wina, tylko tej przerośniętej kury! To nie ja zachowałam się jak totalny palant i egoista; to nie ja zaczęłam drzeć się i wymachiwać na całą stołówkę swoimi wielkimi łopatami; to nie ja miałam do siebie pretensje o jakieś fanki. Przyznaję się do jednego, owszem to ja wylałam na niego całą zawartość dzbanka. Teraz jest pytanie, czemu siedzę tu ja, a nie Pan Bartosz Kurek. Otóż sama nie wiem.

             - Misia. - westchnął Antiga, gdy tylko pojawiłam się w jego pokoju - Jest tu tylko dzień jeden, a słuchać już musieć od zawodnika, żeś nie grzeczna...

         - Sam się na to zgodziłeś. - przyznałam z uśmiechem. Nie chciałam się z nim kłócić o to, że to nie moja wina, bo i tak to by nic nie dało. - Teraz musisz cierpieć. - wzruszyłam ramionami.

          Wiedział doskonale, że półgodzinne gadanie o dobrym zachowaniu i tak nic nie wskóra, ale nie dał za wygraną. W sumie i tak zeszliśmy na całkiem inny temat, i cała atmosfera zaczęła się rozluźniać, aż w końcu skończyło się na tym, że popłakałam się ze śmiechu, gdy Stephan miał powiedzieć " Stół z powyłamywanymi nogami"

         - Dobra ja już się będę zbierać wujaszku. - spojrzałam na zegarek.

         - Cię proszę Misia. - położył rękę na moim barku - Nie rozwal mi tylko drużyny, dobzie?

         - Zobaczę co się da zrobić. - puściłam mu oczko i wyszłam z pomieszczenia.

          Zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, a zza rogu wyskoczył mi ten uszaty. Na sam jego widok zrobiło mi się niedobrze, nie wspominając o tym, że zabiera mi cenne powietrze.

         - Zanim cokolwiek powiesz. - jak szybko otworzył usta, aby coś powiedzieć, tak szybko je zamknął - Wiedz, że Cię już nie lubię i radzę Ci, żebyś schodził mi z drogi.

         - A jeśli nie? - zaplótł ręce na klatce piersiowej patrząc na mnie z góry.

         - Uwierz mi nie chcesz wiedzieć.

         - Owszem chcę. - oparł się szarmancko ramieniem o ścianę - O niczym innym nie marzę.

           Wywróciłam arogancko oczami i wyminęłam go.

          - Co nie odpowiesz? - poderwał się i zaraz znalazł się obok mnie.

           Panie Bartoszu, dla Twojego dobra lepiej mnie zostaw.

          - Ha! Zatkało i teraz nie wiesz co mi odpowiedzieć.

         - Nie. Próbuję w tym momencie Cię ignorować. - bąknęłam, skręcając w pierwszy lepszy korytarz - Czemu Ty do cholery za mną łazisz.

         - Jaaasne. Dostałaś burdę od Antigi i teraz stroisz fochy. - stwierdził pomijając drugie wypowiedziane przeze mnie zdanie.

          Zacisnęłam dłonie w pięści i przyspieszyła kroku. Miałam plan gdzieś go zgubić.

         - Powiedz mi, jak to jest, że znam Cię kilka godzin, rozmawiam z Tobą już trzeci raz, choć nie można nazwać tego rozmową i mam ochotę zrzucić Cię z Pałacu Kultury?- stanęłam i zastanawiałam się w która to stronę teraz iść.

         - Mój urok osobisty?

         - A masz coś takiego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

          Ucichł. Brawo Murawska! Jeden zero uszaty!

          Przeszłam już chyba cały ośrodek, a ten nadal za mną łaził. Owszem mogłam iść od razu do pokoju i zamknąć mu drzwi przed nosem, ale wtedy wiedziałby gdzie mieszkam.
          Miałam dość jego paplania, miałam dość jego głosu, innymi słowy miałam dość jego całego.

         - Ale wiesz co? - zrobił pauzę, myśląc, że mu odpowiem. Kiedy zaczaił się, iż nie pałam do odpowiedzi, kontynuował - Jeśli mnie teraz przeprosisz, mogę iść i udobruchać Antigę.

          Po usłyszeniu tego zdania, aż stanęłam. Spokojnie Misia przecież to idiota, a z idiotami się nie dyskutuje. Nie raz się o tym przekonałaś, więc odpuść.

         - Po moim trupie uszaty. - syknęłam przez zaciśnięte zęby - A teraz przepraszam spieszę się do dentysty.

         - A jednak przeprosiłaś. - usłyszałam za sobą.

          Stał z rękom w kieszeni, jak jakiś Alvaro, a na twarzy miał cwaniacki uśmiech. Otworzyłam usta, ale nie miałam czym mu odpowiedzieć. Zamknęłam je z powrotem i mierząc Kurka złowieszczym wzrokiem, odwróciłam się na pięcie i odeszłam, a za sobą usłyszałam śmiech uszatego. Po raz pierwszy ktoś mnie zamknął. Pierwszy i ostatni. Teraz to Ci Kurek nie odpuszczę. (Złowieszczy śmiech)
          Tonęłam w własnych myślach, jak to piekę z uśmiechem uszatą kurę, że nawet nie wiem kiedy dotarłam pod swój pokój. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że w moim pokoju nie siedziałoby stado wiekoludów. Wzięłam głęboki oddech, jeden, drugi, trzeci, czwarty...

         - Czy ktoś może mi wytłumaczyć, czemu w moim pokoju siedzi kilku przerośniętych facetów? - zapytałam spokojnie, patrząc na każda twarz, która znajduje się w pomieszczeniu.

         - Wiesz. - odezwał się Winiarski, czytający moje pisemko - Za co faceci kochają kobiety... - mruknął pod nosem wczytując się w treść.

          Wzniosłam oczy ku górze, czy on nigdy nie może skupić się na jednej rzeczy.

         - Także... - zamknął czasopismo - Wieści się tutaj szybko rozchodzą, więc każdy przyszedł przywitać nową Panią statystyk.

         - W takim razie, cześć wszystkim jestem Misia i mam nadzieję, że będzie nam się wspaniale pracowało. - powiedziałam z udawanym entuzjazmem, aż każdy spojrzał po sobie. - No, przywitali się teraz wypad.

         - Jesteś niemiła, wiesz? - usłyszałam gdzieś obok łóżka, więc i tam powędrował mój wzrok. Moim oczom ukazał się ten, co spotkałam go na korytarzu wraz z tą tyczka.

          Cholera jak on miał na imię?!

         - Ameryki to ty  Piter nie odkryłeś.

          Piotrek! Właśnie, dzięki Winiar

         - Misia nie bądź...

         - Jestem!

          Rozległ się krzyk, a potem poczułam wielki ból, a następnie nastała ciemność.

*

         - Kurwa Igła zabiłeś ją! - przytłumiony krzyk wdarł się do mojej czaszki - Przez Ciebie, kurwa nie mamy statystyka. - po takich wyrazach jestem pewna, że to ten wściekły dzik.

         - O matko boska! - pisnął - Jestem za młody, żeby gnić w więźniu. Przecież ja mam żonę i dzieci, jak one sobie beze mnie poradzą.

         - Co-co się dzieje? - wymamrotałam z nad wpół przymkniętych powiek. Jak za mgłą widziałam jakieś rozmazane twarze.

         - Musze jakoś ukryć te zwłoki, nikt nie może się dowiedzieć, że zabiłem niewinną dziewczynę...

         - Igła. - mruknął ktoś.
 
         - Nie... - jęknęłam pocierając obolałą głowę - Boję się igieł...

         - Co ja teraz pocznę...

         - Igła kurwa! - wrzasnął okularnik.

         - Nie proszę, ja naprawdę się boję igieł. - jęczałam  - Jak mnie łeb napierdala.

         - Spokojnie kochana tej igły nie musisz się bać. - usłyszałam gdzieś obok siebie spokojny głos, a zaraz potem poczułam jak ktoś mnie przytula. - Cichutko.

         - Piter, jak nie ma się bać tego Igły? Prawie ją zabił. - odpowiedział mu ktoś rzeczowo.

         - CO? - gwałtownie się wyprostowałam co spowodowało jeszcze większy ból.

         - Nic spokojnie. Oddychaj głęboko. - zaczął głaskać mnie po główce - Nie polepszacie sytuacji. - mruknął do reszty.

         - Jak to prawie, przecież ja ją zabiłem! - krzyknął mój zrozpaczony oprawca i spojrzał na mnie - Jeny Ty żyjesz, jednak nie pójdę do więźnia! - wykrzyczał uradowany, po czym przytulił mnie mocno i zaczął szastać na wszystkie strony.

          Sama nie wiem z czego się cieszył bardziej. Z tego, że żyje i nic mi nie jest, czy z tego, że nie zostanie kryminalistą.

         - Jeśli mnie nie póścisz to jednak pójdziesz. - wysyczałam cała sina na twarzy.

         - Przepraszam. - bąknął nieśmiało i odstawił mnie na ziemię - Przepraszam też za te drzwi, bo wiesz...

         - Dobrze, wybaczam - odpowiedziałam szybko, aby się nie rozkręcił.

         - Oho, chyba mocno dostałaś tymi drzwiami.

          Panie Winiarski, co się Pan wtrąca gdzie nie ma.

         - Szybko mu wybaczyłaś.

         - Za to Ty chyba powinieneś nimi dostać. - warknęłam w jego stronę, a każdy patrzył na nas w lekkim zdziwieniu. - No co?

         - To Wy się znacie? - zapytał mój oprawca pokazując na nasza dwójkę.

         - Niestety.

          O nowa oznaka psiapsijaźni! Spojrzeliśmy się z Winiarem na siebie i poszła elegancka piątka.

~*~

Trochę to trwało, ale jest następny rozdział. Może nie ma nic w nim śmiesznego, ale chyba się nada. Zjawił się igła i jak zawsze musi mieć wejście w wielkim stylu. 

Spóźnione życzonka:
Wesołych Świat moi drodzy! 
Aby Wam się działo i Spałę dobrze czytało.
Aby każde smutki odeszły i ciemne chmury przeszły.
Aby zdrowie grało i szczęście sprzyjało.
Aby każdy był radosny, bo za niedługo kolejny dzień wiosny.
W nowym roku też Wam życzę:
Dużo pieniędzy, może trochę pożyczę.
Wiele sukcesów, no i dużo miłości.
Abyście byli szczęśliwi, aż po stare kości.

Pozdrawiam!
Black.

Łapcie tych oto śmieszków.

 Ps. Ankieta jest na dole!

czwartek, 18 sierpnia 2016

Bonus, zabawka.

To nie jest kolejny rozdział Misi i reprezentacji.
Dobra, może jest on z życia Misi, ale bardziej późniejszego. Takiego, którego nie będzie tu na blogu.
To jest... Hmmm... Taka miniatura? Na poprawę humoru?
Prawdziwa historia, jaka powinna się wydarzyć dnia 17.08.2016r.

     Wstałam z łóżka z bardzo dobrym przeczuciem. Już od samej chwili, kiedy zsunęłam prawą nogę, a potem lewą miałam na twarzy szeroki uśmiech. Wiem, że wszystko potoczy się dobrze, że chłopacy wygrają i przełamią passę, która trwa od kilkunastu lat. Wyszłam z pomieszczenia gdzie znajdowały się łóżka i akurat z łazienki wychodził Misiek. 
     - Jak się czuje kapitan dzisiejszego ranka? - zapytałam z uśmiechem i rozciągnęłam ręce na boki, aby porozciągać zastałe kości. Ziewnęłam przy tym przeciągle, a Kubiak zaśmiał się pod nosem.
     - A jak kurwa może się czuć Kapitan, który kurwa za kilka godzin musi prowadzić drużynę do ważnego zwycięstwa? - spojrzał na mnie z politowaniem, a ja podniosłam brwi do góry na znak niewiedzy - Zajebiście Misia! - pisnął tupiąc w miejscu nogami.
     - Cieszę się. - uśmiechnęłam się szeroko - Trochę się boję. - przyznałam już ciszej, a Michał zaraz znalazł się przy mnie. 
     - Ej, nawet tak, kurwa, nie mów. - podniósł mój podbródek, aby na niego spojrzała - Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby wygrać ten cholerny ćwierćfinał. - powiedział z szerokim uśmiechem. 
     - No wiem, wiem. - westchnęłam. Mimo, że miałam dobre przeczucia to cholernie się bałam, że tak nagle wszystko przepadnie. 
     - Więc właśnie! - zaśmiał się w kubiakowym stylu i poprawił okulary na nosie - Ubieraj się i idziemy na śniadanie. - klepnął mnie w tyłek, a ja zmroziłam go wzrokiem, ale zaraz po tym wybuchnęłam śmiechem. 
      Gdy już się ubrałam, uczesałam, umalowałam i te wszystkie inne rzeczy, to wyszłam z łazienki i co zobaczyłam? Całą moją dwunastkę stojącą w grupie na czele z Michałem i Fabianem, którzy trzymali tort. 
     - Trzy - czte - ry. - powiedział po cichy Drzyzga i po jego komendzie cała dwunastka zaczęła mi śpiewać "Sto lat!". Zakryłam dłonią twarz. Głupki, no po prostu głupki! Wiedzą, że ja tak nie lubię. Wiedzą, że zawsze się rozklejam na takiego typu rzeczach. Po co ja się malowałam! No, ale co stało się, łzy zaczęły i spływać po polikach. A ta banda jeszcze głośniej zaczęła śpiewać. 
     - JESZCZE RAZ, JESZCZE RAZ! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM! NIECH ŻYJE NAAAAAAM! - zakończyli niezłym fałszem, ale i tak ich kocham! Bo jak tu ich nie kochać!
     - A kto?! - wykrzyknął Kubiak.
     - Misia!!! - odpowiedzieli. Wzruszyłam się, tak ja. Ja Misia się wzruszyłam! Nawet mi ten uszaty nie przeszkadzał, stojący gdzieś tam z tyłu, ale jego uszaty łeb zobaczę wszędzie.
     - Przez Was się popłakałam! - wydukałam i uśmiechnęłam się szeroko. Starłam łzy z polików, po czym podeszłam do tej całej ferajny. 
     - Pomyśl życzenie i dmuchaj, no! - niecierpliwił się Piotrek przebierając nóżkami w miejscu. Zamknęłam oczy, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Powtórzyłam życzenie kilka razy w myślach, wzięłam głęboki oddech i mocno zdmuchnęłam świeczki za co dostałam obsypana gromkimi brawami. 
     - Ja jako Kapitan mam pierwszeństwo. - przekazał tort w ręce Fabiana i stanął przede mną z rozłożonymi rękoma i dumnie wypiętą klatą - Misia, chciałbym Ci życzyć wszystkiego dobrego. Dużo uśmiechu, cierpliwości, co by nas dzielnie znosić i... - zawiesił się na chwile, patrząc mi prosto w oczy, a ja już nie potrafiłam dłużej utrzymać łez - Kurczę, co ja Ci mogę życzyć? Nie zmieniaj się po prostu, bo jesteś naprawdę spoko babka, wiesz? - uśmiechnął się w ten swój sposób, po czym bardzo mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, ale nie na długo, bo Fabian wziął sprawy w swoje ręce. 
     - Dobra Dziku wypierdalaj, reszta też chce się podlizać. - oderwał mnie od Kubiaka, a ja zaśmiałam się głośno wycierając łzy. Co oni ze mną porobili, no! - Słuchaj Misia. - o jakiś sukces, powiedział do mnie Misia! - Standardowo najlepszego, ale ja chciałbym Ci jeszcze życzyć, żebyś dalej tak z nami podróżowała. Żebyś dalej tak z nami się wygłupiała. No po prostu już nas nie zostawiaj. - uśmiechnął się i o dziwo nie oślepił mnie swoimi kłami, bo nawet ich nie pokazał. Przytuliłam się do niego, a on objął mnie szczelinie i pocałował w czoło. - Dla Ciebie to wygramy, naprawdę. - wyszeptał mi na ucho i jeszcze mocniej przytulił.
      Potem tylko przelatywałam z ramion do ramion. Zostałam wycałowana, wyściskana, wyklepana (po głowie, zboczuszki!) na wszystkie czasy i mogę stwierdzić, że tej miłości mi chyba starczy do końca życia. Wypłakałam się za wszystkie czasy! Aż w pewnym momencie znalazłam się przed tym, z którym wojnę toczę od samego początku. 
     - No to ten... - bąknął i opuścił głowę - Najlepszego i w ogóle sto lat. - uśmiechnął się niepewnie, a ja nie potrafiłam być zła na niego w tym dniu. Przytuliłam się do niego i powiedziałam ciche dziękuję. On też chyba postanowił być dla mnie dzisiaj miły! Bang, taki dzień dobroci dla zwierząt! Nawet te jego odstające uszy mi nie przeszkadzały.
     - Misia, bo my jeszcze coś dla Ciebie mamy. - usłyszałam wesoły głos Zatorskiego. Obróciłam się szybko i co? Trzymali w rękach (wszyscy w jedenastkę, bo Kurak stał przecież ze mną) wielgaśnego Misiaka! Pisnęłam głośno, a chłopacy zaśmiali się równie głośno, jak mój pisk. Jak oni to zrobili? Przytachali takiego wielgaśnego Misiaka w dużej koszulce reprezentacyjnej. Oni są najlepsi!
     - Chłopaki, no! - znowu się rozkleiłam, a potem tylko poczułam jak robią grupowego misiaka. Co oni ze mną zrobili. Doprowadzili Misie do płaczu! Rozumiecie? Mnie! Do płaczu! - Wystarczy, że dzisiaj wygracie to będzie najlepszy prezent pod słońcem! - krzyknęłam - Ale Misiem nie pogardzę!! - dodałam.
     - Nasza typowa Misia! - skomentował to... Mika?! Wszyscy spojrzeli się na niego ze zdziwieniem. - No, ej przecież ja też jestem w drużynie i z Wami przebywam? - pokiwał głowa na boki - Nie wiem czy to zauważyliście. - prychnął. Ja się przyznam, że czasami nie wiem, że z nami siedzi. Ogólnie to zapomniałam jaki on ma głos!
     - Nie no Mikuś pewnie, że wiemy. - zaśmiałam się nerwowo, a on machnął ręką. 
     - A z tym meczem, to to jest dodatek. - powiedział Piter i wskazał na Misia.
     - Jak ja go przewiozę? - zapytałam nagle.
     - To już nie nasz problem. - zaśmiał się Gregor, a ja zmroziłam go wzrokiem - No, co? Nie wiesz jakie to cholerstwo ciężkie! Trudno było go tu przynieść! - oburzył się, a wszyscy ryknęli śmiechem.
     - Kocham Was moje ziomki, poziomki. - powiedziałam nagle. 
     - A jednak! - krzyknął gdzieś z tyłu Kłosiu - Dawać po dychu! - zachichotał złowieszczo, a każdy z niechęcią przekazał mu banknot. 
     - To co jemy tort? - zatarł ręce Buszu. Taa... mój kompan od słodkości, oboje je kochamy!
     - A śniada....
     - Kurwa Zator! - zabrzmiało - W dziesięciogroszówkach?! - jęk Karola był nie do opisania. Zaśmieliśmy się wszyscy.
     - Nie mam inaczej no... - nie wnikam, gdzie on te groszaki nosi. Nie moja sprawa.
     - No, na śniadanie moje chłopy! - zawołałam.
      Tak jak nakazałam tak też zrobili, ale z takim wyjątkiem, że oni poszli na stołówkę, a ja udałam się do toalety ogarnąć moja rozpłakaną twarz. Kiedy mi już się to udało, wyszłam z niej i chwytając klucz opuściłam pokój mój i Kubiaka i zamknęłam drzwi.
     - Kocham Cię wiesz? - usłyszałam koło swojego ucha i podskoczyłam po sam sufit. 
     - Głupek! Zawału dostałam! - uderzyłam oprawcę w rami i ze śmiechem podążyliśmy w kierunku stołówki - Ja Ciebie też. - dodałam i skradłam z jego ust buziaka. 

*

       Może i denerwowałam się gorzej niż oni. Może i byłam bardziej spocona niż oni, a ja w ogóle nie ruszałam się z miejsca, chyba że można zaliczyć łażenie w kółko bez powodu. Może i powinnam zachować zimna krew. Może i powinnam się uspokoić, ale jak można się do kurwy nędzy uspokoić kiedy te buraki przegrywają już drugi set! 
      Na nic nie zdały się uspokajające słowa mojego wujaszka. Na nic słowa Kubiaka, że my to jeszcze wygramy. Na nic poklepywania po plecach. Ja się nie uspokoję! Dobrze wiedzą jak ja wyglądam na takich meczach. 
     - Ja pierdole, no nie wytrzymam! - krzyknęłam, kiedy kolejna zagrywka wylądowała w siatce. Wstałam z miejsca i skierowałam się do kwadratu rezerwowych. - Albo do kurwy nędzy zaczną grać! Albo....
     - Spokojnie, no wygrają to jeszcze. - i jak na zawołanie usłyszeliśmy gwizdek kończący drugiego seta. Pięknie kurwa! Pięknie! 
      Spojrzałam w stronę boiska i zaczęłam z resztą chłopaków zmieniać stronę. Siatkarze porozsiadali się na krzesełkach, a ja podeszłam do Kubiaka i obok niego siedzącego Kurka. 
     - Ty i ty za mną. - wskazałam palcem na tą dwójkę i odeszliśmy na bok - Co się z Wami do cholery dzieje?! Nie będę Was poklepywani i mówić, że to wygracie. Ja Wam powiem i otworzę oczy! Przegrywacie dwa do ZERA! PRZEGRYWACIE! - powiedziałam dwa ostatnie słowa drukowanymi literami. Popatrzyłam na jednego i drugiego. Stali tak w ogóle na mnie nie patrząc. - Jeśli odpierdolicie maniane w trzecim możecie pożegnać się z marzeniami chłopaki! Jesteście najlepszymi graczami i...
     - Misia...
     - Nie kurwa Misia! Ty! - zwróciłam się do Kurka - Masz przypierdolić w tą piłkę tak, żeby tym Amerykanom gacie pospadały, a Ty... - skierowałam palec na Kubiaka - Przestań już myśleć. Oczyść umysł. Za bardzo się przejmujesz, może tego nie widać, ale ja to wiem. 
     - Misia...
     - Nie misia, a...
     - Misia!
     - Weźcie się w garsć i ....
     - Misia! - krzyknął Kurak.
     - CO!?
     - My wygraliśmy tego seta! - uśmiechnął się i potrząsnął mną jak workiem kartofli. Wygrali?! Czyli co jeden do jednego?! Ale jak?! Kiedy?! - To Ty się uspokój, bo za bardzo przeżywasz! 
     - Ale ja nie chce...
     - Wiemy, cały czas nam to powtarzasz. - zaśmiał się Kubi - Ale dziękujemy za ten prysznic. Nie możemy być za pewni siebie. - dodał Kubiak i już ich nie było, bo zaczął się trzeci set. 
      Melisa, gdzie jest moja melisa! Dwa jeden w setach dla nas, a czwarty idzie nam chyba najgorzej! Podziałały moje krzyki, które w ogóle nie były potrzebne. Bo Kurak kończył prawie każdą akcje, Michał przyjmował w punkt, a gdy wzięłam Bieńka na bok i dałam mu kilka "wskazówek" to też posłał kilka asów. 
     - To nie na moje nerwy, Oskar. - jęknęłam i opadłam na krzesełko obok statystyka - Ja już kończę z tą reprezentacją, bo moje serce tego nie zniesie!
     - Mówisz tak przy każdym takim meczu. - roześmiał się. Jak on może być taki spokojny w tym momencie!
     - I w końcu to zrobię! - oburzyłam się.
     - Wszystkiego najlepszego ogólnie. - uderzył mnie w ramie jak starego kumpla, po czym mnie przytulił czochrając włosy.
     - Dziękuje. - bąknęłam - Kurwa mać! - dodałam, gdy chłopaki przegrali czwartego seta i tym razem bardzo dokładnie spojrzałam na wynik. Jak oni przegrają ten mecz to ich wszystkich z posągu Jezusa! Jak Boga kocham!
       Kubiak usiadł koło mnie i spojrzał z dołu.
     - Misia, my to kurwa wygramy! - powiedział, a ja uśmiechnęłam się lekko.
     - No ja myślę, bo inaczej już załatwiajcie sobie spadochrony. - powiedziałam i udałam się w jakieś inne miejsce, żeby to się uspokoić i nie męczyć nikogo moim zachowaniem. Sama mam już siebie dość, a co biedny Jarząbek znosi. Biedaczyna, no!
      Ściskałam mocno kciuki, przygryzałam mocno wargę. Wszystko z nerwów, czy oni nie potrafią tak na spokojnie?
     - Graj! - krzyknęłam odruchowo, gdy Zati obronił piłkę po pięknym ataku Andersona. Kubiak do Kurka, a Kurka do koguta hehe. Nie no taki żarcik. Kurka przebiła piłkę i mamy półfinał. CHWILA, CO?!! Mamy półfinał?! AAAAA!!! Wbiegłam na boisko cała zapłakana, a te głąby co? Biegali, krzyczeli, śpiewali. Przyłączyłam się do nich, no bo ja chyba należę do tych głąbów. (i sama nim jestem) Doszło nawet do tego, ze Uszaty zaczął mnie wyściskać za wsze czasy i dziękować Bóg wie za co!
     - Misia to dla Ciebie! Nasz prezent na urodzinki! - krzyknął Piter i zostałam ponownie przygnieciona w grupowego misiaka. No, ale oni nie byliby sobą, gdyby był on taki normalny co nie? No, więc zaczęli mnie podrzucać do góry, a że ja mam lęk wysokości to zaczęłam piszczeć co wywołało dużą salwę śmiechu u wszystkich.
      Po podziękowaniu sobie za grę, każdy znowu zaczął tańczyć, skakać krzyczeć, a ja? Ja ustałam tak z boku z łzami w oczach. Kolejny raz widzę, jak im się udaję, jak kolejny raz cieszą się z ważnej wygranej, ale po raz pierwszy dzieje się w moje urodziny. Skierowałam wzrok na Amerykanów i widok przygnębionego Thomasa mą wstrząsnął. (Pomimo tego jaka jestem, mam też uczucia.) Podeszłam do niego i się przytuliłam. Nie potrzebne słowa.
     - Happybrthday. - wyszeptał i pocałował mnie w policzek ze łzami w oczach i odszedł do szatni tak po prostu.

*

      Dzień dwudziesty pierwszy sierpnia zostanie zapamiętany na wieki. To dziś zawisły na naszych szyjach złote medale Igrzysk olimpijskich. To dziś spełniły się najskrytsze marzenia i to dziś zabrzmi Mazurek Dąbrowskiego. 
      Radości nie dało się opisać! Jest ogromna, łzy szczęścia. Po tylu meczach, w końcu to mamy. Swoje upragnione złoto. 
     - Chcę coś ogłosić. - zabrzmiał głos w telewizorach, w głośnikach na hali i gdzie tylko mógł - Spełniliśmy swoje marzenia. Czas się pożegnać. Miło się z Wami pracowało chłopaki. - popłakałam się jak małe dziecko. Zaskoczenie wszystkich i łzy szczęścia zmieszane z łzami smutku.

~*~

Tak oto w nocy z 17.08.2016 roku na 18.08.2016 roku powstało takie coś. 
Nie wiem czemu, może za bardzo boli mnie ta porażka, żeby uwierzyć, że to koniec. może musiałam czymś poprawić sobie humor i przedstawić to tak jak ja to wiedzę? A raczej widziałam...
Nie można się łamać chłopaki!
DZIĘKUJEMY ZA WALKĘ!!!
Kocham! 
Black.
Na dole jest ankieta, zagłosujcie proszę!
Dzisiaj nie będzie gifa tylko zdjęcie, według mnie zajebiste, 
zrobione przez moją dobrą koleżankę!
Juleczko! Jesteś genialna! 


Dajcie znać czy przeczytaliście te wypociny. Wystarczy kropka z anonima też możecie walić. 
Ja chcę wiedzieć, czy nie muszę usuwać tej miniatury.  

Ps. Jest godzina 3 w nocy - nadal płaczę.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Witaj! Jeśli zobaczysz dzika dojacego krowę, nie martw się to u nas normalne.

          Co jest gorsze? To, że w moim pokoju siedzi jakiś mały wielkolud? To, że w moim pokoju siedzi jakiś mały wielkolud i z zaciekawieniem ogląda sobie moje pisemko? Czy to, że gdzieś zgubiłam moją reklamówkę ze słodkościami? Oczywiście, że to ostatnie! Nie po to galopowałam do Biedry, żeby teraz umierać z głodu słodkościowego!

         - Kurwa. - wymsknęło mi się.

          Mały wielkolud oderwał wzrok od pisemka i spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się szeroko, nie ukrywam troszkę się przeraziłam.

         - Cześć! - wstał szybciutko i znalazł się koło mnie, po czym mnie mocno przytulił - Jesteś moją współlokatorką? Jak tak to dobrze, bo mam dosyć chłopaków. Cały czas mnie straszą i w ogóle są tacy, że cały czas się ze mnie śmieją i też uważają mnie za słabeusza. - nawijał jak najęty i przy okazji mnie dusił - A ja nie jestem słabeuszem! Po prostu niektórych rzeczy się boję i...

         - Proszę puść mnie, bo zaraz mnie udusisz. - wysapałam cała fioletowa na twarzy.

         - O jejku! Ja nie chciałem, przepraszam. Ja po prostu cieszę się, że... - uciszyłam go ruchem ręki.

          Ludzie kto widział, żeby tyle gadać!

         - Po pierwsze nie wiem kim jesteś.. Cśś!- otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ponownie mu to nie umożliwiłam - Po drugie pierwsze słyszę, że mam z kimś dzielić pokój, a po trzecie czemu ruszasz moje pisemko? - złapałam się za głowę.

          Ja tu nie wytrzymam, jak Boga kocham! Spojrzał na mnie przerażony i wyglądał jakby miał się rozpłakać.

         - O nie, nie, nie! Nie rób mi tego, nie płacz. Ja nie umiem się dziećmi opiekować. Spokojnie. Tylko nie płacz.

         - No, bo ja nie wiedziałem, że ty będziesz na zgrupowaniu i ja też Cię nie znam i w ogóle ja nie chciałem ruszać Twojego pisemka, ale mi się nudziło i ja w ogóle... - chlipnął - Przepraszam, już sobie pójdę. Nie chcę, żebyś była na mnie zła. Kimkolwiek jesteś. - spojrzał na mnie swoimi oczkami.

          Normalnie mi się serce kraje, jak na niego patrze. Nie wiem co mnie podkusiło. Misia czemu ty musisz być taka miękka?

         - Nie!

          Kurwa. Musiałaś Misia?

         - Możesz zostać. - uśmiechnęłam się krzywo.

         - Naprawdę? - pociągnął nosem.

         - Tak, chyba się pomieścimy.

         - Dziękuję! - pisnął ucieszony i ponownie mnie przytulił.

          Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się szeroko. Kimkolwiek jesteś, Ty mały wielkoludzie wiedz, że chyba Cię polubiłam.

         - Zostaniemy psiapsiółami!

          Dreptał nóżkami w miejscu podekscytowany, czekając na moją reakcję, chodź wszystko już było przesądzone. Przyznam, że jego pytanie zbiło mnie trochę z tropu, ale patrząc na jego twarz nie mogłam się nie zgodzić.

         - Niech będzie.

          A potem znowu zostałam duszona przez moją nową psiasię.

         - Będziemy najlepszymi psiapsiółami na świecie! - pisnął po raz kolejny, aż mi bębenki zatkało.

          Przecież to nic, że się nie znamy. To jest mały nieistotny szczególik. Można zostać psiapsiółami nawet nie wiedząc jak ma na imię twoja psiapsióła.

         - A jak...

          Z korytarza dało się usłyszeć jakiś huk. Moja psiapsióła, a raczej psiapsiół,  spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym odłożyła mnie na miejsce. (Tak dalej mnie trzymał w swoich objęciach, ten mały wielkolud) Otworzył drzwi i wyjrzał na hol, a ja szybko przydreptałam i wyjrzałam również, ale za psiapsiółowego ramienia.

         - Ja pierdole znowu to samo.

          Ciche warknięcie wydobyło się po naszej lewej i jak na zawołanie równocześnie odwróciliśmy głowy w tamtym kierunku. Oho! To chyba pierwsza oznaka psipsijaźni. (Tak Misia twórz nowe słowa...) Wracając, to jakiś następny wielkolud (Tak na marginesie, to w tym ośrodku nie ma kogoś innego niż te wielkoludy? Przecież to ośrodek sportu! No nie ma np. takich lekkoatletów, gimnastyków lub no piłkarzy! No, na Boga!) stał rozgoryczony i patrzył na drzwi, które leżały na... podłodze?! Da fak?!

         - Kiedy oni naprawią te jebane drzwi. - westchnął.

         - Winiar!! Słuchaj! Nie uwierzysz!

          Koło naszego pokoju, jak struś pędziwiatr przemknął następny wielkolud, a gdy zatrzymał się przy swoim koledze to zaczął skakać z radości.

         - Nie teraz, Szampon. - mruknął tamten i cały czas patrzył na te drzwi, jakby od tego miały z powrotem znaleźć się we wnęce.

          Zaraz, zaraz... Ja skądś znam ten głos!

         - Ale słuchaj! Znalazłeeeee... Co Ty znowu odjebałeś? - powiedział ten żel pod prysznic, czy jak on tam miał. Winiar za to chwycił drzwi od pokoju w obie ręce i podniósł do góry, po czym obrócił się w naszą stronę, a ja wytężyłam swój wzrok.

          Hej! Ja go znam!

         - Misiek?! - krzyknęłam i znalazłam się koło nich.

         - Misia?! - zdziwiony ledwo drzwi utrzymał.

         - Co Ty tu robisz?!

          Nie ma jak synchronizacja. To się dopiero nazywa psiapsijaźń.

         - Co ja tu robię?! Co Ty tu robisz?! Na zgrupowanie przyjechałem/am!

           A potem tylko było słychać niedowierzające O kurwa, huk, trzaśnięcie i na podłodze leżały połamane drzwi.

*

          - Winiar kurwa! Przez ciebie drzwi nie mamy! - wrzasnął ten struś.

          Zmierzyłam go wzrokiem i co mi wpadło w oko? Miał moja reklamówkę ze słodkościami! O nie ty żelu jeden! Oddawaj mi to!

         - Misia, nie żartuj nawet! - odezwał się Michał - Jak na zgrupowanie przyjechałaś?

         - Masz moje słodycze! - krzyknęłam w stronę tego Szampona.

          Tylko powiedz, że mi ich nie oddasz. Tylko to poo... 

         - Znalezione nie kradzione!

          No i powiedział.

         - One są moje!
 
         - Misia, co Ty tu będziesz niby robić?! - wtrącił się Michał.

         - Oddaj mi kurna tą reklamówkę!

         - Nie!

         - Oddaj!

         - Nie!

         - Oddaj!

         - Misia! - krzyknął Winiarski, a ja zwróciłam się w jego stronę.

         - Powiedz temu swojemu Żelowi pod prysznic, Szamponowi, czy jak on tam kurwa ma, że ma mi oddać moje słodkości! - zwróciłam się czerwona na twarzy.

         - Mówiłem znalezione nie kradzione! - wzruszył ramionami, a we mnie się zagotowało.

          No, bo już chyba Wam mówiłam, że jeśli chodzi o jedzenie to jestem wrażliwa na tym punkcie.

         - Oddaj te słodkości mojej psiapsi! - wtrącił się ten mały wielkolud.

         - Właśnie! - przytaknęłam i tupnęłam nogą, no wiecie wiarygodniej tak.

         - Ludzie! Mi się drzwi rozjebały, a Wy o głupich żelkach! - jęknął zrozpaczony Winiarski.

          Wszyscy jak jeden mąż zwrócili swoje spojrzenia na Michała.

         - Żeś je wyjebał teraz cierp. - wzruszył ramionami jego koleszka - Skąd mam pewność, że to Twoje, co? - chciałam już mu odpyskować, ale ktoś mi przeszkodził i ten głos ja już dzisiaj słyszałam.

         - Ooo, Pani od chałwy!

          Odwróciłam się szybko, a moim oczom ukazał się ten mlaskający gumą wyszczerz z walizą, a obok niego okularnik również z walizą. Swoją drogą ten drugi nie tryskał radością.

         - Czy kurwa zawsze ta blondyna nie może, kurwa, chociaż raz wydać tego pierdolonego klucza od razu?

          Roześmiałam. Jako jedyna. Spojrzałam po chłopakach, a im do śmiechu nie było. Chrząknęłam cicho.

         - Z dobre pięć minut sterczałem, kurwa pod tym blatem.

         - To i tak szybko. - odpowiedział mój psiapsiół - Ja stałem jakieś dwadzieścia.

         - Wracając. - machnęłam ręką na przybyłych.

         - O Winiar znowu drzwi rozwalił!

          Bardzo spostrzegawczy jest ten bez okularów. O i oślepił wszystkich swoim uśmiechem. Uważaj, bo wzrok stracę.

         - One nawet naprawione nie były. - warknął i próbował coś z tym zrobić.

         - Ej! My tu się kłócimy o moje słodkości, wiec cicho! - przerwałam ich jakże ciekawą wyminę zdań - Ty! - wskazałam palcem na tego z okularami - Powiedz mu, że to są moje żelasy i baton! Patrzyłeś mi w koszyk, więc mu powiedz! - rozkazałam, a ten na zawołanie chwycił od Szampona, żela czy ciul go wie, reklamówkę i wsadził łeb do środka.

          Zaczął coś bełkotać do jej środka.

         - Co?! - krzyknęliśmy wszyscy.

         - Bhsshbahdbihs.

         - Co?
         - Bhsshbahdbihs!

         - Dziku wyjmij ten łeb z worka. - nakazał wyszczerz i chwycił kolegę za włosy, po czym pociągnął w górę.

          Jednak nie jest taki głupi na jakiego wygląda.

         - Tak, to są żelasy i baton tej o to Pani. - przyznał rzeczowo i oddał mi moją własność.

         - Ha! - krzyknęłam w stronę tego Szampona i wytknęłam mu język.  On zaś wywrócił oczami i odszed.

           Obrażony? Trudno.

         - Ogólnie co Panienka tu robi? - mlasnął swoja gumą wyluzowany i ponownie oślepił mnie swoim uśmiechem.

         - To żadna Panienka, to moja psiapsióła! - oburzył się mały wielkolud.

         - To Wy się znacie?! - krzyknęli we trójkę. 

          O Winiar się obudzi znad tych drzwi przełamanych na pół!

         - W zasadzie to... - podrapał się po karku mój psiapsiół - Nie, ale to moja psiapsi i dziele z nią pokój. Kimkolwiek jest, jest lepsza od Was. Nie straszy mnie i w ogóle jest miła, bo pozwoliła mi zostać i...

         - Wiesz co robisz? - usłyszałam szept Miśka.

         - Właśnie się zastanawiam nad tym. - westchnęłam

         - ... i właśnie! Jak ty masz na imię w ogóle!

          O nagle olśniło mojego psiapsióła!

         - Misia. - powiedziałam krótko.

         - Michał dla przyjaciół Dziku. - wyciągnął w moją stronę dłoń okularnik, a ja ją uścisnęłam.

         - Fabian dla przyjaciół Fabio. - druga ręka została we mnie wycelowana - Misia to skrót od Michalina? - zapytał głupkowato ze swoim uśmiechem.

         - Nie. Misia to Misia.

         - A mi się wydaje, że to od Michaliny

         - A mi się wydaję, że gdzieś rozum zgubiłeś.

         - Uuuuu, pocisk. - zawył mój psiapsiół.

          Kocham go! Nawet go nie znam, ale jest za mną to już go kocham.

         - Pocisk zaraz będziesz miał na mordzie. - warknął w jego stronę już niezbyt wyluzowany Fabio.

         - Uuuu, po... - zaciął się Dziku na mój wzrok - ...marańczowy sufit. Nawet ładny. - dokończył i spojrzał w górę zachwycając się budynkiem.

          Muszę przyznać, że bardzo inteligentnie wyszedł z tej sytuacji. Na bank będziemy się lubili.

         - Ludzie, błagam. Mam drzwi rozwalone zróbcie coś! - jęknął Michał W.

           O czas się stąd ulotnić. I to szybko!

         - Ej, mnie chyba Antiga woła!

         - Ja muszę krowy wydoić. - dodał Dziku.

          Głęboki oddech i otwarcie ust... Nie. Zostawmy to bez komentarza.

         - Do mnie mama dzwoni. - i tu każdy spojrzał się na mojego psiapsióła, a ja aż w miejscu stanęłam. O kurde nadal nie wiem jak ma na imię. - Nie no, serio, spójcie! - wskazał na telefon, gdy każdy spojrzał na niego z politowaniem.

          I wiecie co faktycznie do niego dzwoniła!

         - A Ty Fabian?

         - Ja żumę guję... - usłyszałam już za rogu.

          Jeśli to się tak zaczyna, to ja nie chce wiedzieć, jak to się zakończy. Mamusiu, ja tu podobno miałam się uspokoić, a nie jeszcze bardziej rozbrykać. Mamuś przecież tu jest Michał Winiarski, a pamiętasz jak to się ostatnio skończyło? Ja Cię mamusiu błagam, zabierz mnie z tych śpiących lasów, bo nawet dla mnie to tu wariatkowo jest. Proszeee...

*

          Już wiem co miał na myśli mój wujaszek mówiąc mi, żebym się nie przestraszyła. To co tu się dzieje jest co najmniej... dziwne? Tak to będzie dobre słowo. Jeden ma dwunastoletnie psychofanki, które składają mu propozycje nie do odrzucenia, drugi kradnie żelki, trzeci psuje drzwi, czwarty doi krowy, piąty żyje bez rozumu, szósty zawiera przyjaźń bez znajomości osoby. W recepcji siedzi jakaś wiedźma co na nią każdy narzeka, a nikt z tym porządku nie zrobi. Istne wariatkowo. Ja się tutaj umywam.

          Ała, kurde kto postawił tu tą ścianę?! Daję głowę, że jak tędy przechodziłam kilkanaście minut temu jej tu nie było.
         - Oj przepraszam.

          Z góry wydobył się jakiś głos, więc zadarłam głowę do góry, aż mnie kark zabolał. Gdzieś hen hen wysoko dostrzegłam brodę, a w jej gąszczu mały uśmiech.

         - Nie wiedziałem Cię. 
          W mojej głowie ruszyły się trybiki i chyba nawet taki Fabian by ogarnął, że pewnie to następny siatkarz z tej całej bandy. Choć jest cień szansy, że jest koszykarzem i proszę oby on był tym koszykarzem!
         - Powiedz, że nie jesteś siatkarzem. - jęknęłam błagalnie.
         - Chciałbym, uwierz mi, ale niestety jestem. - broda się zatrzęsła, a z niej wyleciało kilka okruszków po paluszkach.
          Nadzieja prysła.
         - Możdżon! Ja nie ma takich długich gir jak ty, byś poczekał! - za jego pleców uniosło się jakieś nawoływanie.

          Nawet nie wysiliłam się, żeby cokolwiek zobaczyć, bo jeśli bym stanęłam na palcach nic bym nie zobaczyła. W myślach błagałam, żeby to był jakiś króliczek z prezentem lub wszystko jedno, tylko nie następny siatkarz!
         - Dość się naczekałem w recepcji. - mruknął i znów lawina okruszków na mnie spadła.
         - Przestań już, ja się tam przyzwyczaiłem hihihi. - zachichotał ten za nim i wyskoczył nagle za tej tyczki. Też był wysoki, ale przy nim to się chował. - O hej Tobie! - pomachał mi z uśmiechem.
         - Hej Ci. - odpowiedziałam również entuzjastycznie i na tym się skończyło.

          Staliśmy tak na środku korytarza, a na mnie co jakiś czas spadłam mała lawina okruszków. Czułam się trochę niezręcznie, bo patrzyli się tak na mnie z góry, a ja nie wiedziałam gdzie mam wzrok posiać.
         - Tooooo... - ciszę przerwał ten niższy - Jak Ci na imię? - zadał pytanie ze spokojnym uśmiechem.
         - Misia. - odparłam, a zanim zdołałam się obejrzeć już tonęłam w uścisku.
         - Piotrek. - zaczął mną telepać na boki, aż mi coś w plecach popstrykało - A ten tutaj to Marcin. - wskazał palcem w górę, a ja posłałam tam uśmiech.
         - Hej! - rozniosło się echo, jak w górach. O nie następna lawina.
         - Hej, jadłeś paluszki? - zadałam pytanie, ten tylko pokiwał głową i wtedy spadłam na mnie wielka lawina okruszków! Wytrzepałam się z tych okruchów i wyminęłam ich.
         - To na razie! - usłyszałam za sobą, a gdy się obróciłam zobaczyłam mi machających wielkoludów. Odmachałam im i kiedy się z powrotem odwróciłam zrobiłam wielkie oczy.
          Dobra to było dopiero dziwne... 

~*~

A tak mnie natchnęło to napisałam. 
Jest krótki, nic w nim praktycznie nie ma...
Zauważyłyście, że każdy tak dwójkami się pojawia, ale Mały wielkolud i Bartuś nie? Jacyś odmnieńcy... Może są nielubiani? Wy chyba ich lubicie co? Pokażcie, że ich lubicie, bo będzie im smutno...
Jak myślicie kto ja nowym psiapsiółem Misi?
Zapraszam do komentowania!! 
Pozdrawiam!
Black.

Ps. Chyba wyczerpałam wenę na ten blog jak na razie... 


Łapta gifa! 
Łafał dla Was, bo na tym blogu będzie go mało, a szkoda...
Hejka Wam!

środa, 10 sierpnia 2016

Zginie co nie w rodzinie.



          Rano mam zgłosić się do Oskar i wszystko było by okej, ale nie wiem gdzie znajduje się jego cholerny pokój. Nawet nie wiem gdzie jest pokój mojego wujaszka. Dobra mogłam się zapytać, gdy z nim gadałam, ale kto wtedy o tym myślał? Teraz o tym pomyślałam, więc jak to mówią "Mądry Polak, gdy potrzeba", czy jak to tam.
          Ubrałam się jeszcze w "cywilne" ciuchy, bo jeszcze tych reprezentacyjnych nie dostałam. Mam się po nie zgłosić właśnie do Jarząbka. Chwyciłam telefon i wybrałam numer do Stephan'a.

         - Misia się stało coś? - usłyszałam głos wujaszka.

          Nawet nie wiecie jakie zdziwienie mnie wzięło! Antiga odebrał telefon, ludzie to trzeba zapisać w kalendarzu!

         - No, bo nie wiem gdzie Oskar ma pokój i wiesz... - przerwał mi śmiechem.

          No tak, zawsze tak robił, gdy prosiłam go o cokolwiek.

         - Drzwi drugie po prawo od Twoich. - powiedział rozbawiony - Mój pokój jest pod Tobą. - dodał, gdy chciałam jeszcze coś powiedzieć.

         - Dzięki wujaszku.

          Uśmiechnęłam się, wcale nie interesowało mnie to, że tego nie widzi. On bardzo dobrze wie, że właśnie się uśmiecham. W końcu rodzina, a jak mówią: Co w rodzinie to nie zginie. Pożegnał się ze mną i zakończył połączenie, a ja zaś od razu udałam się do pokoju mojego ulubionego Jarząbka. W końcu dał mi batona, za coś muszę go lubić. Modliłam się, aby był w pokoju, bo nie miałam zamiaru za nim latać.

         - Witaj, właśnie miałem do Ciebie iść. - przywitał mnie z uśmiechem.

          Miał do mnie iść? To po co ja się tłukłam taki kawał z mojego lokum? Nogę bym oszczędziła, tą na którą wczoraj jakiś mamut nadepnął. Ciężki mój żywot.

         - Cześć. - posłałam mu szeroki uśmiech, a gdy zrobił mi przejście weszłam do środka.

         - Tu masz stroje. - dał mi jakiś worek foliowy, trochę duży był, nie powiem - Ogólnie Twoja praca będzie polegała na wypełnieniu rubryk, kalkulacje i takie tam.

          Machnięcie ręką uznałam, że to nie jest ważne, a dziwne, bo w końcu dlatego tu przyjechałam. W sumie lepiej jak się nie narobię.

         - Dasz sobie z tym radę. - zaczął czegoś szukać po pokoju. I wtedy dopiero zauważyłam, że ma niezły zapierdziel. On i jego... yyy.. kolega? Spojrzałam się na tego kogoś, a ten na mnie.

         - Robert. - podał mi dłoń.

         - Misia.

         - Mam! - krzyknął - W końcu znalazłem. Mój kochany!

         - Co? - zapytaliśmy równocześnie z kolegą Robertem.

         - Gacusia. - przytulił swoją przytulankę w kształcie ślimaka.

          Gdy to zobaczyłam wybuchłam śmiechem, no bo serio? Ile on ma lat? No ludzie! Mój nowy kolega spojrzał na mnie wymownym wzrokiem i dawał znaki, żebym się uspokoiła, ale jak to Misia nigdy nie słucha i dalej się śmiałam.

         - Śmiejesz się z mojego Gacusia?

          Zawiedziony i jeszcze mocniej przytulił zabawkę, po czym pocałował ją w "skorupę". Obrócił się do mnie tyłem. No to klapa, przestałam się momentalnie śmiać. Chyba się obraził.

         - Oskarku.

          Podeszłam do niego mało co się nie zabijając o porozwalane rzeczy na podłodze. Przeskoczyłam przez przeszkody i prawie mi się to udało. Przy ostatnim metrze padłam na podłogę jak kłoda.

         - Spokojnie, żyje.

          Wstałam, odrzuciłam włosy do tyłu(no jak w tych filmach), a kiedy znalazłam się koło Jarząbka mocno go przytuliłam od tyłu.

         - Nie gniewaj się, przepraszam. - powiedziałam słodkim głosem.
  
         - Nie, nie wybaczam Ci. Wyjdź.

          Obrażony obrócił głowę w inna stronę. Śmiech rozrywał mnie od środka, ale co mogę zrobić, jak by nie było to mój taki jakby szef!

         - Ale Oskarku...

         - Wyjdź.

          Cholera, twardy jest.

         - Ale..

         - Chodź, ochłonie i wtedy z nim pogadasz. - złapał mnie za ramię Robert - Spokojnie, nie jesteś sama ja też tak zareagowałem. Przez tydzień się do mnie nie odzywał.

         - Tak długo? - westchnęłam.

         - Jeśli go jakoś przekupisz to wcześniej. - puścił mi oczko, po czym zaszył się w pokoju.

          No tak, ciekawe czym. Trudno. Będę bez szefa przez tydzień, w sumie mi to pasuje. Uwielbiam samowolkę. Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do swojego pokoju.

*

          Postanowiłam pozwiedzać ta dziurę, jeśli jest tu coś do zwiedzania. Może mają jakąś galerie? W recepcji nikogo nie było, nawet tej blondyny z pazurami jak u wiedźmy. To mnie nie dziwiło w sumie. (Pewnie nosek poszła przypudrować.) Zdziwiło mnie to, że na z zewnątrz dochodziły jakieś piski i to nie byle jakie, takie bardzo głośne i to w większej ilości. Wyszłam z budynku, bo i tak musiałam z niego wyjść, więc.

         - Aaaa Bartek! Bartuś! Aaaa!

          Uszy to mi zaraz odpadną. Serio. Nie wiem co to za zbiegowisko. Jakaś wielka grupka dziewczynek, tak dziewczynek w wieku co najmniej dwunastu lat skakały, krzyczały, wieszały się na szyi jakiegoś wielkoluda. Nie wiem kto to, ale wujaszek mówił, że dzisiaj mają przyjeżdżać. Domyślam się więc(tak umiem myśleć), że to jakiś siatkarz i chyba dość znany. Nie rozumiem. Na widok jakiegoś wielkoluda piszczą i o mało co nie zemdleją z wrażenia. Rozumiem jakby stał tu jakiś piłkarz, to spoko, ale on?
          Ustałam tak, bo zajmowali cały chodnik, a mi ani się śniło deptać trawnika. No, co? Był znak nie deptać. To nie deptam. Pamiętam jak kiedyś była impreza w plenerze, no i każdy dobrze się bawił, wszystko było ok, ale ktoś zadzwonił na Policję. Przyjechali, a my co? Nogi za pas i dawaj, a że było to w parku (pełno zieleniny i w ogóle tabliczek takich ja te tutaj w Spale.) to trzeba było uciekać w krzaki. Wszyscy moi znajomi zaczęli biec przez trawnik, a ja jako ta przestrzegająca przepisy (Dobra może złamałam zakaz picia w miejscu publicznym, ale to nie o tym) zatrzymałam się przed nim i nie wiedziałam gdzie mam biec. No i takim sposobem mnie policjanci złapali. Spokojnie ja testem Misia i umiem wyjść z każdej sytuacji. Weszłam z nimi w gadkę. I nie wiem czy wypuścili mnie wolno, bo byli zmęczeni moim biadoleniem, czy tym że przekonałam ich do tego, że jestem grzeczną dziewczynką i nie depcze trawników.

         - Kocham Cię!

           Jeden pisk.

         - Ożeń się ze mną!

          Drugi.

         - Dam Ci na stole!

          Trzeci? Niezłe ma te propozycje.

         - Ja będę Ci gotować.

          Oo w takim wieku i gotować potrafi! Ja bym tam brała, bo ja mam dwadzieścia jeden i nie umiem.

         - Ja będę sprzątać!

          Kurde daj mi je jak nie chcesz! Człowieku mi one się przydadzą!
   
          One skakały, piszczały, a on? On stał jak kołek tylko z głupim uśmiechem i nie wiedział co robić. Wyglądał śmiesznie, takie przerażenie na twarzy, jakby miały go zjeść. (W sumie one mogą to zrobić.) Miałam do wyboru cztery warianty. Pierwszy- Iść po trawniku omijając całe te zbiegowisko, a wtedy złamałabym zakaz, co mi się nie widzi. Drugi- poczekać aż się to uspokoi, co też mi się nie widzi, bo nogi od stania mnie rozbolą, a tu ławki żadnej nie ma. Trzeci- wrócić do ośrodka i nigdzie już nie wychodzić. Ten już mi się bardziej podobał, przynajmniej nogi bym oszczędziła. Czwarty i ostatni- mogłabym to wszystko przerwać, ale tak mi się to podobało te przerażenie.
          Patrzyłam na to ze śmiechem. Śmieszne to było, serio fajnie to wyglądało. Ten Bartuś, jak go nazywały patrzył na nie z góry z zakłopotaniem, lekko je od siebie odciągał, mówił jakieś tam formułki, podpisywał kartki podsunięte mu pod sam nos i z wymuszonym uśmiechem pozował do zdjęć. W pewnym momencie spojrzał na mnie i trochę się zdziwił? Nie wiem czemu, ale spoko. Posłał mi proszący wzrok, a ja jako ta dobra westchnęłam głęboko. No co? W końcu będę z nim pracować, chyba. Tak sądzę.

         - Dobra dziewczyny! - próbowałam przekrzyczeć te piski, co było trudne. Wepchałam się w ten tłum, po czym chwyciłam wielkoluda za ramię - Ej! Starczy, zabieram tego oto... - spojrzałam na niego i próbowałam powstrzymać napad śmiechu - Bartusia!

          To chyba był mój najgorszy błąd jaki zrobiłam. Miej przed sobą grupę złowrogo patrzących dziewczynek, które chcą Cię zabić. Przełknęłam głośno ślinę.

         - Jakbym nie uszła tego żywo, powiedz mojej mamie, że ją kocham. - szepnęłam w stronę poszkodowanego.

         - Kim Ty niby jesteś?!

         - Na pewno nie jego dziewczyną!

         - Tak, bo ja jestem jego żoną!
 
         - Ty? Ja dla niego rozłożę się na stole!

         - Ja mu będę sprzątać!

         - Ja gotować!

          Zaczęły się między sobą szarpać, popychać, ciągnąc za włosy. Patrzyłam na to z wielkim przerażeniem i z wielkimi oczami. Dziękuje bardzo za takie życie z tymi bachorami. Cofam to co mówiłam! Możesz je sobie zabrać, ja ich nie potrzebuje. No way!

         - Wiejemy, teraz! - załapał mnie za ramię i ciągnął za sobą w nieznana mi stronę.

          Nie zdziwię Was jeśli powiem, że po jakiś dwudziestu metrach wypluwałam płuca, a nogi bolały mnie doszczętnie? Nie? Szkoda. Myślałam, że się zdziwicie. No cóż trudno.
          Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy z widoku zniknęły psychofanki. Oparłam ręce o kolana i dyszałam ciężko, za to mój towarzysz wyglądał jakby ten bieg był dla niego zwykłym spacerem.

         - Może jakieś dziękuje? - wysapałam, gdy ten tak po prostu siedział sobie w telefonie.

          Spojrzał na mnie przelotnie, a potem znowu wsadził nos w komórkę.

         - Dzięki. - bąknął i odwrócił się do mnie tyłem.

          Zaraz, zaraz... Uratowałam mu dupę przed tymi bachorami (sama prawie zginęłam), a on taką pokazówkę odstawia? Na początku wydawał się spoko, dlatego uratowałam, ale teraz tego żałuję.

         - Pewnie, spoko.

          Obrzuciłam tego Bartusia  lekceważącym wzrokiem i skierowałam się w stronę centrum, jeśli jakieś tu jest.
  
         - Cholera to znowu one. Zrób coś.

          Jego dziewczęcy pisk spowodował, że obejrzałam się do tyłu, a za mną z jakieś trzysta metrów dalej były te jego "fanki". Do głowy wpadł mi wspaniały pomysł.

         - No za co czekasz zrób coś!
 
          Widok schowanego za jakimś słupem od znaku wielkoluda doprowadził mnie do śmiechu. Po chwili jednak uśmiechnęłam się w jego stronę cwaniacko, po czym zaczęłam machać ręką w stronę bandy dziewczynek.

         - Ej Wy! - gwizdnęłam głośno, a te zaraz się w moją stronę obróciły - Bartusia szukacie? Tutaj jest! - wskazałam na chłopaka chowającego się za słupem.

          Swoją drogą to fajna kryjówka, taka miła przytulna, dobra co ja Wam będę. Było go widać, tyle.

         - Nie musisz dziękować. - uśmiechnęłam się sztucznie w jego stronę.

         - Mówiąc "zrób coś" miałem na myśli co innego! - krzyknął kiedy już od niego odchodziłam.

          Nawet się nie odwracając machnęłam do niego ręką.

         - Bartuś czemu uciekłeś?! - zaśmiałam się gdy to usłyszałam.

          Obejrzałam się do tyłu i mój wzrok spotkał się z jego. Wiecie co? Gdyby wzrok mógł zabijać pewnie leżałabym już martwa. Cóż nie moja wina, że Pan Bartuś nie umie się zachować i okazał się być niekulturalnym idiotą. Nie żałuję, że tak postąpiłam.

 *

          Jak się okazało żadnego takiego jakiegoś z ciuchami sklepu nie było, co mnie potwornie zmartwiło. Też nie było czego zwiedzać lub do tego nie doszłam, bo po jakimś kilometrze już mi się odechciało zwiedzania. Za długą drogę przebyłam, więc postanowiłam wracać. Jeden plus tej wycieczki jest taki, że wiem gdzie znajduje się Biedronka. Zawsze po żarcie blisko, bo wiecie jak mam jeść tą zieleninę to ja dziękuję. Niby mój wujaszek miał pogadać z tymi kucharkami, ale ja już tego mojego wujaszka znam. Pewnie zapomniał lub ślimaki poszedł oglądać. No cóż nie zaszkodzi wiedzieć gdzie znajduje się jakiś market. Swoją drogą chyba wejdę i coś słodkiego kupię. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam.
          Od razu skierowałam się do mojej ulubionej alejki po drodze zabierając koszyk. Weszłam pomiędzy regały ze słodkościami i uśmiechnęłam się sama do siebie widząc te wszystkie pyszności. Nie wiedziałam co mam wpakować do koszyka. Na wszystko miałam ochotę, ale nie wszystko mogłam. No wiecie linię trzeba trzymać. Stanęłam przed półką z żelkami i zastanawiałam się które wybrać, kiedy moją uwagę przykuło dwóch mężczyzn. Też nie grzeszyli wzrostem jak mój nowo poznany "kolega", jeśli można powiedzieć, że go poznałam. Wracając to przykuli moją uwagę swoją rozmową. Wiem, wiem nie wolno podsłuchiwać, ale ja mogę. No kto bogatemu zabroni?

         - Kurwa mnie nie denerwuj, kurwa.

          Niech Ci Bozia język mydłem wyszoruję, chłopie. Co to za słownictwo! Rozumie, że się denerwujesz, ale to miejsce publiczne!

         - Jak się kurwa Joda dowie, to nas kurwa przeora po boisku, kurwa.

          Aż uszy więdną. Rzuciłam na ich okiem. Jeden miał okulary na nosie i to chyba ten zdenerwowany, a drugi cały czas się szczerzył i wyglądał na wyluzowanego.
              
         - Spoko Maroko, luzik chill. - odpowiedział mu tamten - Antiga się nic nie dowie, bierzemy te batony i je gdzieś skitramy. - wyszczerzył się, mieląc w buzi gumę do żucia. - Możemy je schować u Miki. Tam nikt nigdy nie zagląda. - mlasnął i klepnął kolegę w plecy.

          Eeee... Wróć! Powiedział Antiga? Chyba mam do czynienia z kolejnymi podopiecznymi wujaszka. Obróciłam się do nich twarzą i przyjrzałam dokładnie. Nie kojarzyłam ich. W sumie ja to nikogo nie znam, więc ciul z tym. Zabrałam dwie paczuszki kwaśnych żelków i podeszłam do półki z batonami.

         - Przepraszam. - uśmiechnęłam się lekko w ich stronę.
.
         - My się nie gniewamy. - odpowiedział mi ten co tak irytująco żuł gumę - Ogólnie to za co na Panienka przeprasza?

          Oślepił mnie blaskiem swoich zębów. Swoją droga ładny ma ten uśmiech skubany. Szkoda, że rozumem nie grzeszy.

         - Fabian kurwa. Pani chce, kurwa batona, więc jej zejdź z drogi, kurwa. - pacnął go ten nerwowy.

          Jeny czemu on tak przeklina? Odsunęli się oboje. Wywróciłam oczami i sięgnęłam pierwszego lepszego batona jaki był pod ręką.

         - Nie polecam. - usłyszałam.

          Uniosłam wzrok i napotkałam się na uśmiech tego z okularami. Nie wiem czemu, ale wydawał być się spoko, więc również się uśmiechnęłam.

         - A to czemu?

         - No nie wiem, jak Pani, ale ja chałwy nie lubię. Gorzka jest, jak na batona.

          Roześmiał się i poprawił na nosie prostokątne okularki. Spojrzałam na opakowanie, które trzymałam w dłoni i zaśmiałam się pod nosem. Rzeczywiście w ręku miałam chałwę.

         - Zawsze Pan patrzy kto co do koszyka wkłada?

         - Nie. Ja... Tylko tak... - jąkał się zakłopotany.

          Roześmiałam się głośno, a do mnie dołączył ten drugi.

         - No Dziku przegrałeś.

          Klepnął kolegę ponownie w plecy. Ten "Dziku", jak nazwał go przyjaciel chyba znowu się zdenerwował.

         - Spierdalaj.

         - Ale dziękuję, ja też nie lubię chałwy.

          Powiedziałam szybko, aby uspokoić trochę chłopaka i sięgnęłam tym razem jakiegoś słodkiego batona.

         - Nie ma za co.

         - Batony radzę schować normalnie w szufladzie.

          Odwróciłam się jeszcze w ich stronę i puściłam oczko, po czym odeszłam do kasy puszczając zdziwione miny wielkoludów mimo oczu. Z uśmiechem zapłaciłam za zakupy i szczęśliwa ruszyłam w stronę ośrodka.
          Na moje szczęście po drodze nie spotkałam już żadnej grupki dziewczynek, które mają kisiel w gaciach na widok jakiegoś wielkoluda z uszami, jak talerze satelitarne. Ciekawe czy może łapać nimi jakieś fale albo jak antena się zepsuje w telewizorze, czy może ją zastąpić? Fajnie by było. Ogólnie ciekawe jest to czy uszedł z życiem, w sumie bym po nim nie płakała. No i właśnie z takimi rozmyśleniami weszłam do recepcji i moja mina od razu zrzedła. Domyślacie się pewnie czemu. Ogólnie nie zwróciłabym uwagi na ta wiedźmę, gdyby nie fakt, że stał przed ladą kolejny wielkolud. Nerwowo stukał palcami o blat lady i miał nietęgą minę, a ta blondyna tak po prostu piłowała sobie pazury. Hmmm... Czy ja mam deja vu?

         - Czy to zawsze musi tak wyglądać? - mruknął, gdy podeszłam bliżej.

          Wzniósł oczy do nieba (w tym przypadku do sufitu, ale... Tam ponad sufitem jest niebo, nie czepiać się!) i wyglądał na takiego co był cierpliwy lub po prostu był na tyle doświadczony, że potrafił to babsko znieść.

         - Przepraszam. - uśmiechnęłam się nieśmiało.

          Ten człowiek mimo, że go nie znałam to już miałam do niego pewien sentyment.

         - Słucham.

          Twarz bez żadnego uśmiechu, ani chociażby krzty jakichkolwiek emocji. Przyznam się bez bicia, że się przestraszyłam troszku.

         - Bo ja wczoraj byłam w podobnej sytuacji i chyba wiem jak, wie Pan no klucz uzyskać. - powiedziałam wcale nie patrząc w oczy mojego rozmówcy.

          Ten podniósł jedną brew do góry i spojrzał na mnie z góry. Odchrząknęłam głośno i walnęłam dłonią w blat, aż ta cizia podskoczyła. Podniosła wzrok do góry i spotykając się z moim mocno zacisnęła dłonie w pięści.

     - To Pani!

     - Tak to ja. - przyznałam z chytrym uśmieszkiem.

     - Co Pani sobie myśli zabierając klucz bez pozwolenia?! - krzyknęła w moją stronę, a wielkolud obok spojrzał na nią kpiąco.

     - Ja? Ja o tym nie myślałam i myśleć nie będę. - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Oparłam się przedramionami o ladę i pochyliłam się w stronę recepcjonistki. - Pani zasranym obowiązkiem jest danie mi klucza i pokazanie co gdzie jest, a nie piłowanie obleśnych, oczojebnych, różowych pazurów. Mam tu znajomości i jeśli w przeciągu kilku sekund ten Pan tutaj nie dostanie klucza, to wystarczy, że wykonam jeden telefon, a Pani może pożegnać się ze swoim stanowiskiem. - powiedziałam przesłodzonym głosem uparcie patrząc w jej wyłupiaste oczyska.

          Zamrugała kilka razy i chciała coś powiedzieć, ale jej przeszkodziłam.

         - Czas ucieka, a ja nadal klucza nie widzę.

         - Pana godność? - odwróciła ode mnie wzrok, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.

          A masz kozo brodata.

         - Zagumny. - mruknął tamten zaskoczony.

          Blond cizia zaczęła szperać pod ladą, nawet nie odważyła się spojrzeć w moja stronę, aby po chwili rzucić na blat klucz do pokoju.

         - No, a nie trzeba było tak od razu? - poklepałam ją po policzku - Oszczędziłabym sobie nerwów. 

         - Niczego Pani nie zgłosi?

          Uśmiechnęłam się pod nosem i nawet się nie odwracając odpowiedziałam:

         - Jeszcze się zastanowię.

          I odeszłam.

~*~

Witam! 
Powoli zawodnicy się pojawiają. Można się domyślać którzy. Tak pomału, pomału będę ich umieszczać w tym jak na razie normalnym opowiadaniu.

Stworzyłam zakładkę "NAJ. TEKSTY."!
Tam możecie umieszczać teksty, które zapadły Wam w pamięć. Może ich jeszcze nie ma, ale może się pojawią. Ja nie wiem co Was śmieszy, więc będzie mi niezmiernie miło poczytać Wasze komentarze, w których zawarty jest mały fragment, który Was rozśmieszył. <3
Zróbcie tam hałas, kiedyś. xD

Rozdziały tutaj pojawiać się będą w takim "Gumowym czasie" (i wcale nie chodzi tutaj o Pawła Zagumnego), gdyż piszę jeszcze innego bloga, który zabiera mi mnóstwo czasu.
 Staram się, żeby nie był taki jak inne więc wkładam w niego całe serducho. ( Mowa o tym blogu ---> Andrzej) Wpadajcie.

Pozdrawiam Was moje Misie!
Black.

Ps. Mam nadzieję, że jesteście i oczywiście będziecie ze mną! :*

 Mata gifa ode mnie! Taki na rozweselenie!


wtorek, 19 lipca 2016

Łelkom tu Chrapała, a nie sorki Spała!

          Oskar okazał się być naprawdę fajnym gościem. Pomimo, że wcale długo ze sobą czasu nie spędziliśmy to i tak wywarł na mnie pozytywne wrażenie. W sumie jakie może wywrzeć skoro fascynował się i zazdrościł mi tego, że poznałam Gacusia? Pomińmy, że nie był to prawdziwy Gacuś, nie mogę mu teraz złamać serca. Przecież on myśli, że ten ślimak jest prawdziwy! Jeszcze bardziej Oskara polubiłam, gdy podarował mi swojego batonika! No złoty chłopak!

         - Misia! - w moją stronę wymachiwał rękoma wujaszek z uśmiechem - Tutej! Mnie widzi?

          Brakowało tylko tego, żeby zaczął skakać. O chciałaś to masz, skacze!

         - Podejść szybciej, ciasiu mało! - przywoływał mnie.

          Spojrzałam na Jarząbka, ale ten tylko pokręcił głową z uśmiechem i wyjął moje walizki.

         - To Twój wujek, musisz się z tym liczyć. - zaśmiał się, gdy schowałam twarz w dłonie. - Poza tym widać, że rodzina. - dodał, kiedy Antiga zaprzestał wrzasków i schylony w dół coś oglądał z zaciekawieniem.

         - Nawet nie chcę wiedzieć co on tam ogląda.

          Chwyciłam walizkę i torbę, ale Oskar zaraz mi je wyrwał, mówiąc, że pomoże.

         - Jak to co, ślimaka. - zaśmiał się w głos, a ja razem z nim. Ciekawie się zaczyna.
   
         - Wujaszku?

         - O przyjść w końcu. - zawołał i przytulił mnie bardzo, bardzo mocno. - Dobzie, starczyć miłości nia razie.

          Poszedł sobie, fajnie.

          Serio? Próbowałam go zawołać, ale jakby klapki miał na uszach. Cóż nie będę go goniła, nogi mnie bolą, przecież przeszłam daleki kawał dzisiaj. Muszę odpocząć.

         - To co pokażesz mi gdzie...

          Oskara już też nie było.

         - A no tak, dobra poradzę sobie sama. - mruknęłam.

          Chwyciłam swoje toboły i pewnym krokiem weszłam do ośrodka. Nawet ładnie, jak na taką dziurę. Za ladą, na której było napisane recepcja stała jakaś blond cizia. Zabrało mi się na odruchy wymiotne, ale cóż nie każdy grzeszy urodą.

         - Przepraszam. Jestem sioo...

          Kurwa nie dość, że brzydkie i plastikowe to mi przerywa! Nie wychowane to teraz wszystko!

         - Nie obchodzi mnie kim Pani jest. - rzuciła nawet na mnie patrząc i dalej szlifowała swoje pazury.

          A no dobra. Rozumiem. Nie kurwa nie rozumiem! Spokojnie Misia złością nic nie ugrasz.

         - Ale ja chciała...

          Kurwa znowu? Ona serio u krów się chowała! Nie obrażając krówek oczywiście!

         - Nie obchodzi mnie co Pani by chciała.

          Jej piskliwy głosik drażnił moje uszy, to jest jakaś katorga normalnie. Dobra, spokojnie do trzech razy sztuka.

         - Bo ja mam...

          Teraz to Ty mi nie przerwiesz

         - O nie, nie! Ja teraz mówię i nie obchodzi mnie to co Panią nie obchodzi. Jestem siostrzenicą Stephana Antigi, mam tu rezerwacje i proszę o klucz zanim doszczętnie się wkurzę.

          Moja pięść z wielką siłą uderzyła w blat, no wiecie żeby było wiarygodniej. Blondyna podniosła na mnie swój wzrok i zmierzyła od góry do dołu i z powrotem.

         - Może miarę Pani przynieść? - warknęłam.

          Nie uwierzycie co dalej robiła! Te swoje pazury piłowała! O nie ze mną się nie zadziera!

         - Do jasnej chlorowanej jakiejś tam choroby! Jak na gumę do żucia przysięgam zaraz wybuchnę! Dasz mi ten klucz, czy dalej będziesz te paskudne szpony piłować!

          Krzyczałam, wymachując przy tym rękoma. Mówiłam, że jak jestem głodna to zła. Nikt mnie nie słucha. Cizia spojrzała na mnie wzrokiem, który miał mnie zabić i kiedy miała już coś mówić rozdzwonił się jej telefon. Pewnie domyślacie się co zrobiła? Tak, odebrała go i wyszła tak po prostu!

         - Do dupy z tą Chrapałą! - wrzasnęłam i z hukiem odłożyłam swoje toboły. - Tfu Spałą.

         - Cio za ksiki?

          Ni stąd ni zowąd pojawił się mój wujaszek. Pokus hokus, czy jak tam i się pojawił. On tak umie, poważnie.

         - A tak sobie krzyczę, bo mam ochotę.

         - To już nie ksicieć, bo hałasa robić. - pomachał palcem - Czemu nie w pokoju i nie ros... ros... Ehh.. nie wywalać z walizki do szafy rzieci?

         - Bo nie mieć klucia? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, jednocześnie przedrzeźniając wujaszka.

         - O. - zdziwił się i wszedł za ladę.

          Poszperał coś poszperał i dał mi klucz. Nawet nie dziękując chwyciłam za metalową rzecz i poszłam w jakąś tam stronę. Jak pewnie się domyślacie, był to duży błąd. Otóż nie! Był to ogromny błąd! Męczyłam się już z tymi walizkami kolejne piętro, chyba było to już drugie i nadal nie znalazłam tego cholernego pokoju.
  
 *

          - A w dupie z taką robotą.

          Puściłam z hukiem moje toboły i klpałam sobie na ziemi. Zmęczyłam się, to sobie usiadłam.Wyprostowałam nogi tym samym tarasując połowę korytarza, ale to nie mój problem, zresztą jakoś nikt tutaj nie chodzi. Przecież jakby kto chodził, to by mi pomógł, a tu ani żywej duszy! Dziura zabita dechami! Po kilku minutach zaczęło mi się nudzić, a mój brzuszek domagał się żarełka, ale co z tego jak kompletnie nie chciało mi się ruszyć z miejsca? Nogi mnie bolały, przecież przez ten zagrzybiały autobus musiałam iść pieszo( nie było to daleko, ale to nie zmienia faktu, że musiałam iść!). Na to wszystko jakiś palant nadepnął mi na piszczel. No nie wychowana ta Spała!

         - Przepraszam! - krzyknęłam do jakiegoś ogromnego mamuta.

          Ten tylko rozejrzał się na boki i wzruszył ramionami, dalej gniotąc mi nogę. Dam sobie rękę uciąć, że jest już sina i trzeba będzie amputować, a wtedy bez ręki i nogi zostanę!

         - Na dole! - pociągnęłam go za nogawkę spodni i dopiero się spojrzał - Czy ja, kurczaki zielone, wyglądam jak dywan?!

         - Nie?

         - To z łaski swojej złaź z mojej nogi! - ryknęłam na cały ten pieprzony las.

         - O sorry nawet nie czułem, że na czymś stałem. - bąknął i przesunął się na drugi brzeg korytarza - Chyba nic się nie stało, co? - zapytał.

           Łypnęłam na niego złym wzrokiem i podwinęłam nogawkę do góry. Tak jak myślałam, była cała sina, aż mi się płakać zachciało.

         - Eee tam, zaraz zejdzie zobaczysz. Nie jestem taki ciężki. - stwierdził, gdy spojrzał na moją poszkodowaną nogę.

         - No przecież. Ważysz tyle co piórko! - mruknęłam pod nosem.

          Kompletnie nie czułam mojej kończyny, skakałam, wymachiwałam nią na różne strony, aż w końcu powróciło mi krążenie.

         - Masz szczęście, że mi jej nie zabiłeś. - syknęłam w jego stronę.

          Chwyciłam swoje toboły i miałam ponownie gdzieś wyruszyć, ale zatrzymałam się w półkroku.

         - Coś nie tak? - zapytał głupkowato.

         - Wiesz gdzie jest pokój numer... - spojrzałam na zawleczkę od klucza - Pięćdziesiąt sześć?

          Zaczął się rechotać. Uwierzycie? Śmiał się jak głupi, a potem wskazał pokój pod którym niedawno siedziałam. Wściekła podeszłam do tych drzwi, wsadziłam klucz i przekręciłam. Weszłam do środka i zatrzasnęłam z hukiem drzwi. Byłam zła sama na siebie! Pokój był mały. Bardzo mały. Jednym słowem, była to klitka. Dwa łóżka, mała szafka, telewizor i dwie szafeczki nocne. Swoją drogą to jednej tej nocnej szafeczce odpadały drzwiczki, w sumie czego ja się tu spodziewałam. Rzuciłam na jedno z łózek swoje walizy, po czym chciałam wziąć się za ich rozpakowanie, ale stwierdziłam, że to bez sensu. Do tej "szafy" zamieściłoby się może pół mojej torby? Jak nie mniej!
          Kompletnie nie wiedziałam co mam robić, a na dodatek burczało mi w brzuchu, moja noga pulsowała przez jakiegoś kretyna i jeszcze brakuję żeby głowa zaczęła mnie boleć. Wtedy byłby już komplet! Ten przyjazd tutaj już mi się nie podoba. A zapowiadało się tak fajnie. Dobra Misia trzeba wziąć się w garść i iść szukać wujaszka, graniczy to z cudem, ale lepsze to niż siedzenie i umieranie z głodu. Wstałam, więc i udałam się na początek do recepcji. (Nie chciałam widzieć ten blondyny, ale nie miałam innego pomysłu.) Dziwne, że w tym hotelu jest tak, pusto. No wiecie powinno się tu kręcić dużo sportowców, sama nazwa wskazuje.
           Szłam tak sobie do windy, myśląc co mogłabym zjeść na kolację. Rozważałam nad tostami z miodem lub naleśnikami z nutellą. Gdy doszłam do windy i przycisnęłam guzik, stwierdziłam, że zjem to i to. Nie umiem wybierać, więc na bogato!

          - Ciejść Misia. - przywitał mnie mój wujaszek, kiedy winda się otworzyła.

          - Cześć wujaszku. - odpowiedziałam i wsiadłam do windy.

          Po chwili jednak uderzyłam się w czoło. Misia Ty idiotko! To był Stephan! Zanim drzwi się zamknęły, wybiegłam z tej metalowej puszki doganiając Antige.

         - Ej! - zawołałam za nim, stanął na chwilę i zaraz znowu ruszył - Powiesz mi co ja w ogóle mam tu robić? Do czego ja tu jestem potrzebna i najważniejsze gdzie tu jest żarcie? - zalałam go lawiną pytań, gdy tylko go dogoniłam.

         - O Misia! Ja do Ciebie właśnie iść - zawołał radośnie.

          Ahh ta jego polszczyzna! Ale zaraz! Czy on powiedział, że do mnie szedł? Minął mnie w windzie! (Pomińmy fakt, że ja też do niego szłam i go minęłam.) Schowałam dłonie w twarz, tfu twarz w dłonie.
          Boże czemuś mnie tak ukarał, przysięgam, że już będę chodzić do kościoła i przeprowadzać staruszki przez jednie, tylko proszę zabierz mnie stąd.

          Błagam!

         - No to?

         - Na stołówkę idzie ze mną, bo pogadać moziemy tam i zjeść psi okazi.

          Stephan zaprowadził mnie do mojego ulubionego pomieszczenia i mówię Wam tą drogę na bank zapamiętam, bo jeśli chodzi o jedzenie to jestem pierwsza!

         - Uważnie słucha teraz mnie. - odezwał, gdy usiedliśmy przy stoliku z jedzeniem.

          I wiecie co? Nie mają tutaj naleśników, ani tostów! No kto to widział! Muszę się zadowolić jakąś zieleniną co ma być jako sałatka i szklanką herbaty, co na marginesie wygląda jak jakieś siurki. Mam nadzieję, że tak nie smakuję.

          Słodki Boże!

         - Słucha?

         - Yhym...

         - Tu jest, bo mama prosiła, a potrzebować ja do pomocy statystyka trzeciego. Zna się Misia na tym, bo studia kończy, więc robota Twoja polegać na... - tu się zawiesił - Oskara się zapyta. Na tym się nie znam.

         - Jeszcze coś?

         - Być musi na treningu każdym i koszulkę mieć takie jak my. Zaraz dostanie je. - zakończył i zaczął zajadać się swoimi tostami. Tostami?! Co, jak, skąd?! - Czemu trawe je? - zapytał, gdy spojrzał na mój talerz.

         - To mi dali. - burknęłam i zaczęłam rzuć te zielsko. Stephane zaśmiał się cicho.

         - Pogadam i jutro dostanie normalne jedzenie. - uśmiechnął się do mnie.

         - Dzięki. - mruknęłam, po czym zaczęliśmy gadać o sprawach rodzinnych i innych duperelach co ciekawe nie są.

         - Czemu tu tak cicho? Nikogo nie ma? - zapytałam po chwili.

         - Jutro mają powoli się zjeżdżać, więc się nie przestraszy, gdy przyjadą. - powiedział i wstał od stołu - Treningi zaczną się za jakieś trzy dni, więc wolne ma. Przygotuje się. - dodał i wyszedł.

          Tak po prostu znowu mnie zostawiając samą. Ej, ej! co on powiedział? Trzy dni? To po co ja tu... A tam. 

~*~

Elo! Powoli się rozkręcam!
Wiem, że pisałam, że rozdziały będę dodawała gdy skończę z Andrzejem, (link) ale tak mnie tknęła wena, no i musiałam się z Wami tym podzielić, inaczej bym nie wytrzymała! 
Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze. 
Pozdrawiam.
Black. 
Przypominam!! 
Ten blog nie ma na celu nikogo obrazić, jest stworzony dla śmiechu, a każda sytuacja jest fikcją literacką!!!