środa, 10 sierpnia 2016

Zginie co nie w rodzinie.



          Rano mam zgłosić się do Oskar i wszystko było by okej, ale nie wiem gdzie znajduje się jego cholerny pokój. Nawet nie wiem gdzie jest pokój mojego wujaszka. Dobra mogłam się zapytać, gdy z nim gadałam, ale kto wtedy o tym myślał? Teraz o tym pomyślałam, więc jak to mówią "Mądry Polak, gdy potrzeba", czy jak to tam.
          Ubrałam się jeszcze w "cywilne" ciuchy, bo jeszcze tych reprezentacyjnych nie dostałam. Mam się po nie zgłosić właśnie do Jarząbka. Chwyciłam telefon i wybrałam numer do Stephan'a.

         - Misia się stało coś? - usłyszałam głos wujaszka.

          Nawet nie wiecie jakie zdziwienie mnie wzięło! Antiga odebrał telefon, ludzie to trzeba zapisać w kalendarzu!

         - No, bo nie wiem gdzie Oskar ma pokój i wiesz... - przerwał mi śmiechem.

          No tak, zawsze tak robił, gdy prosiłam go o cokolwiek.

         - Drzwi drugie po prawo od Twoich. - powiedział rozbawiony - Mój pokój jest pod Tobą. - dodał, gdy chciałam jeszcze coś powiedzieć.

         - Dzięki wujaszku.

          Uśmiechnęłam się, wcale nie interesowało mnie to, że tego nie widzi. On bardzo dobrze wie, że właśnie się uśmiecham. W końcu rodzina, a jak mówią: Co w rodzinie to nie zginie. Pożegnał się ze mną i zakończył połączenie, a ja zaś od razu udałam się do pokoju mojego ulubionego Jarząbka. W końcu dał mi batona, za coś muszę go lubić. Modliłam się, aby był w pokoju, bo nie miałam zamiaru za nim latać.

         - Witaj, właśnie miałem do Ciebie iść. - przywitał mnie z uśmiechem.

          Miał do mnie iść? To po co ja się tłukłam taki kawał z mojego lokum? Nogę bym oszczędziła, tą na którą wczoraj jakiś mamut nadepnął. Ciężki mój żywot.

         - Cześć. - posłałam mu szeroki uśmiech, a gdy zrobił mi przejście weszłam do środka.

         - Tu masz stroje. - dał mi jakiś worek foliowy, trochę duży był, nie powiem - Ogólnie Twoja praca będzie polegała na wypełnieniu rubryk, kalkulacje i takie tam.

          Machnięcie ręką uznałam, że to nie jest ważne, a dziwne, bo w końcu dlatego tu przyjechałam. W sumie lepiej jak się nie narobię.

         - Dasz sobie z tym radę. - zaczął czegoś szukać po pokoju. I wtedy dopiero zauważyłam, że ma niezły zapierdziel. On i jego... yyy.. kolega? Spojrzałam się na tego kogoś, a ten na mnie.

         - Robert. - podał mi dłoń.

         - Misia.

         - Mam! - krzyknął - W końcu znalazłem. Mój kochany!

         - Co? - zapytaliśmy równocześnie z kolegą Robertem.

         - Gacusia. - przytulił swoją przytulankę w kształcie ślimaka.

          Gdy to zobaczyłam wybuchłam śmiechem, no bo serio? Ile on ma lat? No ludzie! Mój nowy kolega spojrzał na mnie wymownym wzrokiem i dawał znaki, żebym się uspokoiła, ale jak to Misia nigdy nie słucha i dalej się śmiałam.

         - Śmiejesz się z mojego Gacusia?

          Zawiedziony i jeszcze mocniej przytulił zabawkę, po czym pocałował ją w "skorupę". Obrócił się do mnie tyłem. No to klapa, przestałam się momentalnie śmiać. Chyba się obraził.

         - Oskarku.

          Podeszłam do niego mało co się nie zabijając o porozwalane rzeczy na podłodze. Przeskoczyłam przez przeszkody i prawie mi się to udało. Przy ostatnim metrze padłam na podłogę jak kłoda.

         - Spokojnie, żyje.

          Wstałam, odrzuciłam włosy do tyłu(no jak w tych filmach), a kiedy znalazłam się koło Jarząbka mocno go przytuliłam od tyłu.

         - Nie gniewaj się, przepraszam. - powiedziałam słodkim głosem.
  
         - Nie, nie wybaczam Ci. Wyjdź.

          Obrażony obrócił głowę w inna stronę. Śmiech rozrywał mnie od środka, ale co mogę zrobić, jak by nie było to mój taki jakby szef!

         - Ale Oskarku...

         - Wyjdź.

          Cholera, twardy jest.

         - Ale..

         - Chodź, ochłonie i wtedy z nim pogadasz. - złapał mnie za ramię Robert - Spokojnie, nie jesteś sama ja też tak zareagowałem. Przez tydzień się do mnie nie odzywał.

         - Tak długo? - westchnęłam.

         - Jeśli go jakoś przekupisz to wcześniej. - puścił mi oczko, po czym zaszył się w pokoju.

          No tak, ciekawe czym. Trudno. Będę bez szefa przez tydzień, w sumie mi to pasuje. Uwielbiam samowolkę. Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do swojego pokoju.

*

          Postanowiłam pozwiedzać ta dziurę, jeśli jest tu coś do zwiedzania. Może mają jakąś galerie? W recepcji nikogo nie było, nawet tej blondyny z pazurami jak u wiedźmy. To mnie nie dziwiło w sumie. (Pewnie nosek poszła przypudrować.) Zdziwiło mnie to, że na z zewnątrz dochodziły jakieś piski i to nie byle jakie, takie bardzo głośne i to w większej ilości. Wyszłam z budynku, bo i tak musiałam z niego wyjść, więc.

         - Aaaa Bartek! Bartuś! Aaaa!

          Uszy to mi zaraz odpadną. Serio. Nie wiem co to za zbiegowisko. Jakaś wielka grupka dziewczynek, tak dziewczynek w wieku co najmniej dwunastu lat skakały, krzyczały, wieszały się na szyi jakiegoś wielkoluda. Nie wiem kto to, ale wujaszek mówił, że dzisiaj mają przyjeżdżać. Domyślam się więc(tak umiem myśleć), że to jakiś siatkarz i chyba dość znany. Nie rozumiem. Na widok jakiegoś wielkoluda piszczą i o mało co nie zemdleją z wrażenia. Rozumiem jakby stał tu jakiś piłkarz, to spoko, ale on?
          Ustałam tak, bo zajmowali cały chodnik, a mi ani się śniło deptać trawnika. No, co? Był znak nie deptać. To nie deptam. Pamiętam jak kiedyś była impreza w plenerze, no i każdy dobrze się bawił, wszystko było ok, ale ktoś zadzwonił na Policję. Przyjechali, a my co? Nogi za pas i dawaj, a że było to w parku (pełno zieleniny i w ogóle tabliczek takich ja te tutaj w Spale.) to trzeba było uciekać w krzaki. Wszyscy moi znajomi zaczęli biec przez trawnik, a ja jako ta przestrzegająca przepisy (Dobra może złamałam zakaz picia w miejscu publicznym, ale to nie o tym) zatrzymałam się przed nim i nie wiedziałam gdzie mam biec. No i takim sposobem mnie policjanci złapali. Spokojnie ja testem Misia i umiem wyjść z każdej sytuacji. Weszłam z nimi w gadkę. I nie wiem czy wypuścili mnie wolno, bo byli zmęczeni moim biadoleniem, czy tym że przekonałam ich do tego, że jestem grzeczną dziewczynką i nie depcze trawników.

         - Kocham Cię!

           Jeden pisk.

         - Ożeń się ze mną!

          Drugi.

         - Dam Ci na stole!

          Trzeci? Niezłe ma te propozycje.

         - Ja będę Ci gotować.

          Oo w takim wieku i gotować potrafi! Ja bym tam brała, bo ja mam dwadzieścia jeden i nie umiem.

         - Ja będę sprzątać!

          Kurde daj mi je jak nie chcesz! Człowieku mi one się przydadzą!
   
          One skakały, piszczały, a on? On stał jak kołek tylko z głupim uśmiechem i nie wiedział co robić. Wyglądał śmiesznie, takie przerażenie na twarzy, jakby miały go zjeść. (W sumie one mogą to zrobić.) Miałam do wyboru cztery warianty. Pierwszy- Iść po trawniku omijając całe te zbiegowisko, a wtedy złamałabym zakaz, co mi się nie widzi. Drugi- poczekać aż się to uspokoi, co też mi się nie widzi, bo nogi od stania mnie rozbolą, a tu ławki żadnej nie ma. Trzeci- wrócić do ośrodka i nigdzie już nie wychodzić. Ten już mi się bardziej podobał, przynajmniej nogi bym oszczędziła. Czwarty i ostatni- mogłabym to wszystko przerwać, ale tak mi się to podobało te przerażenie.
          Patrzyłam na to ze śmiechem. Śmieszne to było, serio fajnie to wyglądało. Ten Bartuś, jak go nazywały patrzył na nie z góry z zakłopotaniem, lekko je od siebie odciągał, mówił jakieś tam formułki, podpisywał kartki podsunięte mu pod sam nos i z wymuszonym uśmiechem pozował do zdjęć. W pewnym momencie spojrzał na mnie i trochę się zdziwił? Nie wiem czemu, ale spoko. Posłał mi proszący wzrok, a ja jako ta dobra westchnęłam głęboko. No co? W końcu będę z nim pracować, chyba. Tak sądzę.

         - Dobra dziewczyny! - próbowałam przekrzyczeć te piski, co było trudne. Wepchałam się w ten tłum, po czym chwyciłam wielkoluda za ramię - Ej! Starczy, zabieram tego oto... - spojrzałam na niego i próbowałam powstrzymać napad śmiechu - Bartusia!

          To chyba był mój najgorszy błąd jaki zrobiłam. Miej przed sobą grupę złowrogo patrzących dziewczynek, które chcą Cię zabić. Przełknęłam głośno ślinę.

         - Jakbym nie uszła tego żywo, powiedz mojej mamie, że ją kocham. - szepnęłam w stronę poszkodowanego.

         - Kim Ty niby jesteś?!

         - Na pewno nie jego dziewczyną!

         - Tak, bo ja jestem jego żoną!
 
         - Ty? Ja dla niego rozłożę się na stole!

         - Ja mu będę sprzątać!

         - Ja gotować!

          Zaczęły się między sobą szarpać, popychać, ciągnąc za włosy. Patrzyłam na to z wielkim przerażeniem i z wielkimi oczami. Dziękuje bardzo za takie życie z tymi bachorami. Cofam to co mówiłam! Możesz je sobie zabrać, ja ich nie potrzebuje. No way!

         - Wiejemy, teraz! - załapał mnie za ramię i ciągnął za sobą w nieznana mi stronę.

          Nie zdziwię Was jeśli powiem, że po jakiś dwudziestu metrach wypluwałam płuca, a nogi bolały mnie doszczętnie? Nie? Szkoda. Myślałam, że się zdziwicie. No cóż trudno.
          Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy z widoku zniknęły psychofanki. Oparłam ręce o kolana i dyszałam ciężko, za to mój towarzysz wyglądał jakby ten bieg był dla niego zwykłym spacerem.

         - Może jakieś dziękuje? - wysapałam, gdy ten tak po prostu siedział sobie w telefonie.

          Spojrzał na mnie przelotnie, a potem znowu wsadził nos w komórkę.

         - Dzięki. - bąknął i odwrócił się do mnie tyłem.

          Zaraz, zaraz... Uratowałam mu dupę przed tymi bachorami (sama prawie zginęłam), a on taką pokazówkę odstawia? Na początku wydawał się spoko, dlatego uratowałam, ale teraz tego żałuję.

         - Pewnie, spoko.

          Obrzuciłam tego Bartusia  lekceważącym wzrokiem i skierowałam się w stronę centrum, jeśli jakieś tu jest.
  
         - Cholera to znowu one. Zrób coś.

          Jego dziewczęcy pisk spowodował, że obejrzałam się do tyłu, a za mną z jakieś trzysta metrów dalej były te jego "fanki". Do głowy wpadł mi wspaniały pomysł.

         - No za co czekasz zrób coś!
 
          Widok schowanego za jakimś słupem od znaku wielkoluda doprowadził mnie do śmiechu. Po chwili jednak uśmiechnęłam się w jego stronę cwaniacko, po czym zaczęłam machać ręką w stronę bandy dziewczynek.

         - Ej Wy! - gwizdnęłam głośno, a te zaraz się w moją stronę obróciły - Bartusia szukacie? Tutaj jest! - wskazałam na chłopaka chowającego się za słupem.

          Swoją drogą to fajna kryjówka, taka miła przytulna, dobra co ja Wam będę. Było go widać, tyle.

         - Nie musisz dziękować. - uśmiechnęłam się sztucznie w jego stronę.

         - Mówiąc "zrób coś" miałem na myśli co innego! - krzyknął kiedy już od niego odchodziłam.

          Nawet się nie odwracając machnęłam do niego ręką.

         - Bartuś czemu uciekłeś?! - zaśmiałam się gdy to usłyszałam.

          Obejrzałam się do tyłu i mój wzrok spotkał się z jego. Wiecie co? Gdyby wzrok mógł zabijać pewnie leżałabym już martwa. Cóż nie moja wina, że Pan Bartuś nie umie się zachować i okazał się być niekulturalnym idiotą. Nie żałuję, że tak postąpiłam.

 *

          Jak się okazało żadnego takiego jakiegoś z ciuchami sklepu nie było, co mnie potwornie zmartwiło. Też nie było czego zwiedzać lub do tego nie doszłam, bo po jakimś kilometrze już mi się odechciało zwiedzania. Za długą drogę przebyłam, więc postanowiłam wracać. Jeden plus tej wycieczki jest taki, że wiem gdzie znajduje się Biedronka. Zawsze po żarcie blisko, bo wiecie jak mam jeść tą zieleninę to ja dziękuję. Niby mój wujaszek miał pogadać z tymi kucharkami, ale ja już tego mojego wujaszka znam. Pewnie zapomniał lub ślimaki poszedł oglądać. No cóż nie zaszkodzi wiedzieć gdzie znajduje się jakiś market. Swoją drogą chyba wejdę i coś słodkiego kupię. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam.
          Od razu skierowałam się do mojej ulubionej alejki po drodze zabierając koszyk. Weszłam pomiędzy regały ze słodkościami i uśmiechnęłam się sama do siebie widząc te wszystkie pyszności. Nie wiedziałam co mam wpakować do koszyka. Na wszystko miałam ochotę, ale nie wszystko mogłam. No wiecie linię trzeba trzymać. Stanęłam przed półką z żelkami i zastanawiałam się które wybrać, kiedy moją uwagę przykuło dwóch mężczyzn. Też nie grzeszyli wzrostem jak mój nowo poznany "kolega", jeśli można powiedzieć, że go poznałam. Wracając to przykuli moją uwagę swoją rozmową. Wiem, wiem nie wolno podsłuchiwać, ale ja mogę. No kto bogatemu zabroni?

         - Kurwa mnie nie denerwuj, kurwa.

          Niech Ci Bozia język mydłem wyszoruję, chłopie. Co to za słownictwo! Rozumie, że się denerwujesz, ale to miejsce publiczne!

         - Jak się kurwa Joda dowie, to nas kurwa przeora po boisku, kurwa.

          Aż uszy więdną. Rzuciłam na ich okiem. Jeden miał okulary na nosie i to chyba ten zdenerwowany, a drugi cały czas się szczerzył i wyglądał na wyluzowanego.
              
         - Spoko Maroko, luzik chill. - odpowiedział mu tamten - Antiga się nic nie dowie, bierzemy te batony i je gdzieś skitramy. - wyszczerzył się, mieląc w buzi gumę do żucia. - Możemy je schować u Miki. Tam nikt nigdy nie zagląda. - mlasnął i klepnął kolegę w plecy.

          Eeee... Wróć! Powiedział Antiga? Chyba mam do czynienia z kolejnymi podopiecznymi wujaszka. Obróciłam się do nich twarzą i przyjrzałam dokładnie. Nie kojarzyłam ich. W sumie ja to nikogo nie znam, więc ciul z tym. Zabrałam dwie paczuszki kwaśnych żelków i podeszłam do półki z batonami.

         - Przepraszam. - uśmiechnęłam się lekko w ich stronę.
.
         - My się nie gniewamy. - odpowiedział mi ten co tak irytująco żuł gumę - Ogólnie to za co na Panienka przeprasza?

          Oślepił mnie blaskiem swoich zębów. Swoją droga ładny ma ten uśmiech skubany. Szkoda, że rozumem nie grzeszy.

         - Fabian kurwa. Pani chce, kurwa batona, więc jej zejdź z drogi, kurwa. - pacnął go ten nerwowy.

          Jeny czemu on tak przeklina? Odsunęli się oboje. Wywróciłam oczami i sięgnęłam pierwszego lepszego batona jaki był pod ręką.

         - Nie polecam. - usłyszałam.

          Uniosłam wzrok i napotkałam się na uśmiech tego z okularami. Nie wiem czemu, ale wydawał być się spoko, więc również się uśmiechnęłam.

         - A to czemu?

         - No nie wiem, jak Pani, ale ja chałwy nie lubię. Gorzka jest, jak na batona.

          Roześmiał się i poprawił na nosie prostokątne okularki. Spojrzałam na opakowanie, które trzymałam w dłoni i zaśmiałam się pod nosem. Rzeczywiście w ręku miałam chałwę.

         - Zawsze Pan patrzy kto co do koszyka wkłada?

         - Nie. Ja... Tylko tak... - jąkał się zakłopotany.

          Roześmiałam się głośno, a do mnie dołączył ten drugi.

         - No Dziku przegrałeś.

          Klepnął kolegę ponownie w plecy. Ten "Dziku", jak nazwał go przyjaciel chyba znowu się zdenerwował.

         - Spierdalaj.

         - Ale dziękuję, ja też nie lubię chałwy.

          Powiedziałam szybko, aby uspokoić trochę chłopaka i sięgnęłam tym razem jakiegoś słodkiego batona.

         - Nie ma za co.

         - Batony radzę schować normalnie w szufladzie.

          Odwróciłam się jeszcze w ich stronę i puściłam oczko, po czym odeszłam do kasy puszczając zdziwione miny wielkoludów mimo oczu. Z uśmiechem zapłaciłam za zakupy i szczęśliwa ruszyłam w stronę ośrodka.
          Na moje szczęście po drodze nie spotkałam już żadnej grupki dziewczynek, które mają kisiel w gaciach na widok jakiegoś wielkoluda z uszami, jak talerze satelitarne. Ciekawe czy może łapać nimi jakieś fale albo jak antena się zepsuje w telewizorze, czy może ją zastąpić? Fajnie by było. Ogólnie ciekawe jest to czy uszedł z życiem, w sumie bym po nim nie płakała. No i właśnie z takimi rozmyśleniami weszłam do recepcji i moja mina od razu zrzedła. Domyślacie się pewnie czemu. Ogólnie nie zwróciłabym uwagi na ta wiedźmę, gdyby nie fakt, że stał przed ladą kolejny wielkolud. Nerwowo stukał palcami o blat lady i miał nietęgą minę, a ta blondyna tak po prostu piłowała sobie pazury. Hmmm... Czy ja mam deja vu?

         - Czy to zawsze musi tak wyglądać? - mruknął, gdy podeszłam bliżej.

          Wzniósł oczy do nieba (w tym przypadku do sufitu, ale... Tam ponad sufitem jest niebo, nie czepiać się!) i wyglądał na takiego co był cierpliwy lub po prostu był na tyle doświadczony, że potrafił to babsko znieść.

         - Przepraszam. - uśmiechnęłam się nieśmiało.

          Ten człowiek mimo, że go nie znałam to już miałam do niego pewien sentyment.

         - Słucham.

          Twarz bez żadnego uśmiechu, ani chociażby krzty jakichkolwiek emocji. Przyznam się bez bicia, że się przestraszyłam troszku.

         - Bo ja wczoraj byłam w podobnej sytuacji i chyba wiem jak, wie Pan no klucz uzyskać. - powiedziałam wcale nie patrząc w oczy mojego rozmówcy.

          Ten podniósł jedną brew do góry i spojrzał na mnie z góry. Odchrząknęłam głośno i walnęłam dłonią w blat, aż ta cizia podskoczyła. Podniosła wzrok do góry i spotykając się z moim mocno zacisnęła dłonie w pięści.

     - To Pani!

     - Tak to ja. - przyznałam z chytrym uśmieszkiem.

     - Co Pani sobie myśli zabierając klucz bez pozwolenia?! - krzyknęła w moją stronę, a wielkolud obok spojrzał na nią kpiąco.

     - Ja? Ja o tym nie myślałam i myśleć nie będę. - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Oparłam się przedramionami o ladę i pochyliłam się w stronę recepcjonistki. - Pani zasranym obowiązkiem jest danie mi klucza i pokazanie co gdzie jest, a nie piłowanie obleśnych, oczojebnych, różowych pazurów. Mam tu znajomości i jeśli w przeciągu kilku sekund ten Pan tutaj nie dostanie klucza, to wystarczy, że wykonam jeden telefon, a Pani może pożegnać się ze swoim stanowiskiem. - powiedziałam przesłodzonym głosem uparcie patrząc w jej wyłupiaste oczyska.

          Zamrugała kilka razy i chciała coś powiedzieć, ale jej przeszkodziłam.

         - Czas ucieka, a ja nadal klucza nie widzę.

         - Pana godność? - odwróciła ode mnie wzrok, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.

          A masz kozo brodata.

         - Zagumny. - mruknął tamten zaskoczony.

          Blond cizia zaczęła szperać pod ladą, nawet nie odważyła się spojrzeć w moja stronę, aby po chwili rzucić na blat klucz do pokoju.

         - No, a nie trzeba było tak od razu? - poklepałam ją po policzku - Oszczędziłabym sobie nerwów. 

         - Niczego Pani nie zgłosi?

          Uśmiechnęłam się pod nosem i nawet się nie odwracając odpowiedziałam:

         - Jeszcze się zastanowię.

          I odeszłam.

~*~

Witam! 
Powoli zawodnicy się pojawiają. Można się domyślać którzy. Tak pomału, pomału będę ich umieszczać w tym jak na razie normalnym opowiadaniu.

Stworzyłam zakładkę "NAJ. TEKSTY."!
Tam możecie umieszczać teksty, które zapadły Wam w pamięć. Może ich jeszcze nie ma, ale może się pojawią. Ja nie wiem co Was śmieszy, więc będzie mi niezmiernie miło poczytać Wasze komentarze, w których zawarty jest mały fragment, który Was rozśmieszył. <3
Zróbcie tam hałas, kiedyś. xD

Rozdziały tutaj pojawiać się będą w takim "Gumowym czasie" (i wcale nie chodzi tutaj o Pawła Zagumnego), gdyż piszę jeszcze innego bloga, który zabiera mi mnóstwo czasu.
 Staram się, żeby nie był taki jak inne więc wkładam w niego całe serducho. ( Mowa o tym blogu ---> Andrzej) Wpadajcie.

Pozdrawiam Was moje Misie!
Black.

Ps. Mam nadzieję, że jesteście i oczywiście będziecie ze mną! :*

 Mata gifa ode mnie! Taki na rozweselenie!


7 komentarzy:

  1. Boże 😂 Skisłam dosłownie XD wyobrażałam sobie dokładnie Ciebie w tej roli hahahaha ta niska ocena do Bartusia nawet tutaj ! I w sumie mi to pasj haha 😂 NO PO PROSTU JUSTYNA TEN BLOG ROZPIERDOLI INTERNETY 😉❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu super rozdział!!
    Akcja z Kaczmarczykiem i Gacusiem najlepsza :D
    Ale Bartka jak zwykle potępiłaś! Nieładnie! :D
    Czekam na kolejny z NIECIERPLIWOŚCIĄ, więc lepiej szybko dodawaj kochana xd :* Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, ten blog jest mega! Powiadamiaj mnie Dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest świetne <3
    Czekam na kolejne <3 <3 <3
    Pozdrawiam i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega, mega mega <3 Uwielbiam twój styl pisania, wiesz doskonale. A Misię pokochałam całym serduchem czytając jej opis. Kurde, jesteśmy takie podobne. Najbardziej spodobała mi się akcja z Kubim i Drzyzgą.
    Czekam na więcej. Pozdrawiam i życzę weny, Dream.

    P.S. Mecz z Iranem był bardzo emocjonujący i, na szczęście, wygrany. Tylko ta cała gównoburza w internecie... Przykro, że obrażają naszych.
    Ale na pocieszenie dodam, że widziałam na Ig komentarze z przeprosinami.

    P.S.2 Zaraz pojawi się coś nowego u Kamili :* <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Gacuś wygrywa wszystko!!!
    Czekam na następny.
    Buziaczki. ;*

    OdpowiedzUsuń